Podczas ostatniego pobytu w rodzinnych stronach – Olsztyńskie, w słodkich buteleczkach 0,33, zwanych swojsko granatami. Piwo to proste, lager jasny dolnej fermentacji, w wizerunkiem olsztyńskiego ratusza na etykiecie. W związku z tym kolejny cytat z najnowszej powieści, bardzo a propos: To musi być kolejna wieża! – powtarzał w duchu Tomasz Kuhn. Kilkanaście lat wcześniej, podczas młodości licealnej spędzanej w nieodległym, także kopernikowskim miescie – Olsztynie, wybrał się kiedyś ze znajomymi na wieżę tamtejszego ratusza. Różne głupoty chodziły wówczas po głowie młodym ludziom (komuna się kończyła, a malowanie wywrotowych haseł na murach razem z nią, paintballa jeszcze nie wymyślono, a przynajmniej nie dotarł on do Polski). A ta, z perpektywy czasu, była dość niewinna. Plotka głosiła, że na wieżę można się dostać nielegalnie przez szparę, która powstaje po silnym pociągnięciu kraty, na końcu jednego z korytarzy. Tak też było. Dalej droga była prosta, byle ku górze. Drzwi na końcu klatki schodowej, znajdującej się w środku neorenesansowej wieży, prowadziły do niższego hełmu, pokrytego grynszpanowym nalotem, a w środku gołębim łajnem. Znajdowały się tam dzwony: kwadransowy mały i duży, który wybijał godziny. Największa niespodzianka znajdowała się jednak wyżej, w mniejszym hełmie, do którego wchodziło się po drabinie: była nią stara, nieczytelna już niemal tabliczka, na której wypisano... nazwiska wszystkich budowniczych ratusza – od architektów, po ludzi, którzy donosili majstrom dwojaki z obiadem! Także i dziś Tomasz Kuhn w skrytości ducha liczył, że na szczycie wieży gdańskiego ratusza też uda im się znaleźć cokolwiek poza gołębimi odchodami i piórami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz