Nie byłem nigdy w Zawierciu. To na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, a tam już, owszem, człek raz czy dwa zbłądził. Choćby w 1991 roku, gdyśmy w harcerskich mundurach przyszli wita JP II w ramach światowego zlotu młodzieży. Nie było Włocha czy Hiszpana, który na zatłoczonej alei NMP w Częstochowie nie zaczął wołać na cały głos za naszymi dziewczynami w krótkich harcerskich spódniczkach. Gdyby która tylko udała, że jest zainteresowana, w ch... by poszło zainteresowanie tym całym zlotem młodzieży. Pamiętam też górę puszek z jakimś napojem, która stała gdzieś przy ulicy. Ludzie się czają, pytają, kombinują. Wreszcie ktoś władny mówi, że się można częstować. Podszedłem i wziąłem dwie puszki, dla mnie i towarzyszki. I omal nie zostałem stratowany, bo się dzicz polska rzuciła, dalej brać po kilka zgrzewek, jakby w życiu nie mieli kropli wody w gębie. Potem, za rogiem, cwaniaczkowie... sprzedawali te puszki. A jak piwo? Ciekawe, może być. Jako ciekawostkę podam, że właściciele najpierw w postawionym świeżo zakładzie chcieli produkować... mleko. Mleko zawsze zdążą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz