Kiedy wyprostowałem się znad lśniącego czystością pokładu, ujrzałem w oddali malejące portowe dźwigi. W tej samej chwili uszu moich dobiegł śmiech: śmiał się mężczyzna z fajką, który wychylił się z okienka, nieco powyżej mojej głowy.
– Witam na pokładzie, młody człowieku – powiedział z zadowoleniem. – Następny przystanek: Hamburg, zapracujesz więc sobie na jeszcze niejedno śniadanie.
Nic nie odpowiedziałem. Stałem bez ruchu z otwartymi szeroko ustami. Krążące nad moją głową białe ptaki, których nigdy wcześniej nie widziałem, zanosiły się od śmiechu, a woda z mokrej szmaty, którą zmywałem pokład, kapała miarowo prosto do blaszanego wiadra.
– Pozwól – ciągnął tamten, śliniąc ołówek – że jako kapitan tej kupy złomu zapiszę teraz twoje imię i nazwisko w dzienniku pokładowym. Porządek wszak musi być...
Bezwiednie podałem mu swoje personalia. I zaraz, nie wiadomo właściwie czemu, zapytałem kapitana o datę. Coś mi bowiem podpowiadało, że powinienem ją znać.
Po chwili już wiedziałem. Był 6 września 1872 roku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz