czwartek, 11 sierpnia 2011

Koźlak

Ostatni odcinek pourlopowych podsumowań. Według mnie to Koźlak powinien był okrętem flagowym browaru Amber. A nie Żywe. Żywe nie jest zjadliwe, a Koźlak – owszem. Pięknie zapakowany, starannie uwarzony, smakuje wybornie. Nie pijam zbyt często piw ciemniejszych, będąc jednak nad morzem, w oblężonym Władysławowie, spróbowałem. Tak na marginesie, chyba potrzeba mi jakiejść odmiany i innego morza. Od dziecka tyklko Bałtyk i Bałtyk, polski, rosyjski i niemiecki. Człek wejdzie do tej wody, owszem, wykąpie się, poskacze wraz z falami, potem wróci na brzeg, a gdy pogody nie ma, pochodzi po uliczkach, gdzie mydło i powidło, typowy kurortowy zalew badziewia. Jedno pewne jest, Bałtyk inspiruje, więc i tym razem nie odmówię sobie zaprezentowania fragmentu z najnowszej rzeczy:
Bez reszty oddałem się nowemu zajęciu. Pochłonęło mnie ono tak bardzo, że nawet nie zauważyłem, kiedy statek odbił od nabrzeża.

Kiedy wyprostowałem się znad lśniącego czystością pokładu, ujrzałem w oddali malejące portowe dźwigi. W tej samej chwili uszu moich dobiegł śmiech: śmiał się mężczyzna z fajką, który wychylił się z okienka, nieco powyżej mojej głowy.

– Witam na pokładzie, młody człowieku – powiedział z zadowoleniem. – Następny przystanek: Hamburg, zapracujesz więc sobie na jeszcze niejedno śniadanie.

Nic nie odpowiedziałem. Stałem bez ruchu z otwartymi szeroko ustami. Krążące nad moją głową białe ptaki, których nigdy wcześniej nie widziałem, zanosiły się od śmiechu, a woda z mokrej szmaty, którą zmywałem pokład, kapała miarowo prosto do blaszanego wiadra.

– Pozwól – ciągnął tamten, śliniąc ołówek – że jako kapitan tej kupy złomu zapiszę teraz twoje imię i nazwisko w dzienniku pokładowym. Porządek wszak musi być...

Bezwiednie podałem mu swoje personalia. I zaraz, nie wiadomo właściwie czemu, zapytałem kapitana o datę. Coś mi bowiem podpowiadało, że powinienem ją znać.

Po chwili już wiedziałem. Był 6 września 1872 roku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz