Trzecie piwo rozlane w najstarszym browarze w Polsce. Tym razem typu ale, tradycyjnie nieutrwalone. Smakuje, jak każdy produkt Lwówka, wyśmienicie. Strzelam, że lepiej niż piwa belgijskie. Jeśli już przy tym jesteśmy, z okazji Euro mają powstać w Polsce ogródki z belgijskim piwem. Pewnie będzie to Stella Artois, nad czym ubolewam. Piłem to piwo, będąc kilka lat temu na wycieczce w Brukseli. Wycieczka była szczególna, bo zorganizowana przez biuro europosła z Warmii i Mazur, który raz na pół roku mógł zaprosić za darmo autokar wyborców, by zobaczyli sobie parlament europejski. No to pojechaliśmy z żoną. Towarzystwo mieszane: związkowcy z kolei, ludzie ze stowarzyszenia Dzieci Wojny, młodych par najmniej. Na szczęście nie było śpiewów Szła dzieweczka..., za to literek gorzałki pękł od razu. Mordęga jazdy przez kraj, mordęga nocnej jazdy przez Niemcy. Za to już przez południem dnia następnego zwiedzanie parlamentu (przy wejściu do PE jednemu z dziadków skonfiskowali kozik) i miasta, grupą, a potem indywidualnie. Kolejnego dnia śniadanie, na którym tradycyjnie buraki zaczęli robić sobie kanapki na zaś, za co opierdoliła ich rosła kelnerka, Murzynka. I znów zwiedzanie, choć tylko do 17, bo autokar odjeżdża, a hotel daleko, bo przy lotnisku i kwaterze głównej NATO. Nie pojechaliśmy, zostaliśmy sami w mieście, by dopiero wtedy zacząć prawdziwe zwiedzanie wieczornej Brukseli. Na Starym Mieście, oczywiście, powszechny język polski, wszędzie bary pod tęczową flagą, prawdziwa atmosfera europejskiej stolicy. Wróciliśmy nocą metrem i ostatnim autobusem. Pod hotelem spotkaliśmy uczestników wycieczki, co to właśnie kończyli zabawę... pod hotelem. – Ale fajnie w tej Brukseli – chwalili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz