poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Klasztorne

Browar Jabłonowo idzie coraz śmielej. Nazwa Manufaktura Piwna też niczego sobie, promocja, plakaty i temu podobne. I coraz to nowe piwa na rynku. Sięgnął po Klasztorne. Z reguły nie pijam piw ciemnych, za bardzo mi się coca colą kojarzy. Na etykiecie, bardzo zachęcającej, stoi, że piwo warzone jest na wzór piwa trapistów. Nie trapiłem się więc bardzo, gdy wypiłem i nic. Nic. Żadnych wrażeń. Było, spłynęło i tyle. Piany nie miało. Temat szybko się skończył, choć teraz nie chciałbym zbyt szybko się z nim żegnać. Coraz więcej widzę w sklepach spożywczych produktów klasztornych: śmietana, twaróg. Czy rzeczywiście robią to zakonnicy, tego nie wiem. Smakuje to nieźle, kosztuje tak, jak smakuje. I tyle. I wrzucę sobie w fragment w temacie:
Ksiądz Nehring milczał, sprawiał wrażenie nieobecnego.

– Sprawdźcie w Internecie, gdzie mają siedzibę – zaczął nagle wydawać dyspozycje niczym zaprawiony w bojach szef ekipy śledczej. – Słyszałem o tych duchowych SPA w klasztorze w Tyńcu, więc tym bardziej jestem ciekaw, co może zaproponować taka Wspólnota.

– Pewnie wpuści, a potem nie wypuści – spekulował dziennikarz.

– Otóż to.

– Co dalej? – zapytała Ewa.

– Potem tam pojadę – rzekł ksiądz.

– Nie – zaoponował zdecydowanie Kuhn.

– Dlaczego?

– Przecież dobrze wiedzą, jak ksiądz wygląda. To musi być ktoś, kogo nie znają i...

– I nie kobieta – dokończyła Rimmel. – To chciałeś powiedzieć?

Tylko wzruszył ramionami.

– Z tego co wiem, na takie duchowe SPA wybierają się częściej kobiety niż mężczyźni – powiedziała archeolożka. – Jedna moja znajoma była. Właśnie w Tyńcu. Prawda jest taka, że to wszystko wynika z mody. Jedna pochwali się drugiej w pracy, ta powie trzeciej przy kawusi, a po kilku dniach okaże się, że nie można tam nie pojechać, bo będzie się wykluczonym poza nawias. Przynajmniej do czasu, kiedy modne będzie znów surfowanie na Helu albo jazda na quadach.

– W takim razie pozostaje nam ciągnięcie zapałek – zaśmiał się Kuhn.

środa, 24 sierpnia 2011

Warnijskie

Tego dnia miałem szczery zamiar: nie pić. Poprzedniego wieczora żegnaliśmy przecież autora Kornagę, który nazajutrz wyjeżdżał na trzymiesięczne zesłanie do Krakowa. Ale przechodząc obok półki z piwami, trafiłem na Warnijskie. Za połowę ceny! Bo termin ważności mijał tego dnia. Grzech było nie wziąć, tym bardziej że piwa tego jeszcze nie próbowałem. Zawsze staram się pić produkty z BK, będąc na Mazurach. Teraz jednak zrobiłem wyjątek. Warnijskie, czyli warmińskie (gwara – uczyłem się tego na trzecim roku polonistyki u docenta Zdaniukiewicza!), to piwo wielozbożowe. Szczególnie wyeksponowany jest orkisz. Smakowało nawet-nawet, chyba nawet najlepiej spośród produktów Kormorana. Człek na co dzień je różne rodzaje chleba, właściwie nie zastanawia się, jakie. Byle nie smakowało jak papier i nie rozpadało się przy smarowaniu. Może warto pić też częściej Warnijskie? Wspomniałem o studiach. Właśnie mija 15 lat od chwili, kiedy zdałem egzamin magisterski. Czasem nachodzi mnie na sumowanie: co udało się zrobić przez ten czas, czego nie. Choć nie mam białego domku za miastem i nie jeżdżę porsche, przeważają plusy. I na zdrowie!

czwartek, 11 sierpnia 2011

Koźlak

Ostatni odcinek pourlopowych podsumowań. Według mnie to Koźlak powinien był okrętem flagowym browaru Amber. A nie Żywe. Żywe nie jest zjadliwe, a Koźlak – owszem. Pięknie zapakowany, starannie uwarzony, smakuje wybornie. Nie pijam zbyt często piw ciemniejszych, będąc jednak nad morzem, w oblężonym Władysławowie, spróbowałem. Tak na marginesie, chyba potrzeba mi jakiejść odmiany i innego morza. Od dziecka tyklko Bałtyk i Bałtyk, polski, rosyjski i niemiecki. Człek wejdzie do tej wody, owszem, wykąpie się, poskacze wraz z falami, potem wróci na brzeg, a gdy pogody nie ma, pochodzi po uliczkach, gdzie mydło i powidło, typowy kurortowy zalew badziewia. Jedno pewne jest, Bałtyk inspiruje, więc i tym razem nie odmówię sobie zaprezentowania fragmentu z najnowszej rzeczy:
Bez reszty oddałem się nowemu zajęciu. Pochłonęło mnie ono tak bardzo, że nawet nie zauważyłem, kiedy statek odbił od nabrzeża.

Kiedy wyprostowałem się znad lśniącego czystością pokładu, ujrzałem w oddali malejące portowe dźwigi. W tej samej chwili uszu moich dobiegł śmiech: śmiał się mężczyzna z fajką, który wychylił się z okienka, nieco powyżej mojej głowy.

– Witam na pokładzie, młody człowieku – powiedział z zadowoleniem. – Następny przystanek: Hamburg, zapracujesz więc sobie na jeszcze niejedno śniadanie.

Nic nie odpowiedziałem. Stałem bez ruchu z otwartymi szeroko ustami. Krążące nad moją głową białe ptaki, których nigdy wcześniej nie widziałem, zanosiły się od śmiechu, a woda z mokrej szmaty, którą zmywałem pokład, kapała miarowo prosto do blaszanego wiadra.

– Pozwól – ciągnął tamten, śliniąc ołówek – że jako kapitan tej kupy złomu zapiszę teraz twoje imię i nazwisko w dzienniku pokładowym. Porządek wszak musi być...

Bezwiednie podałem mu swoje personalia. I zaraz, nie wiadomo właściwie czemu, zapytałem kapitana o datę. Coś mi bowiem podpowiadało, że powinienem ją znać.

Po chwili już wiedziałem. Był 6 września 1872 roku...

wtorek, 9 sierpnia 2011

Leżajsk Niepasteryzowany

Leżajsk zawsze będzie mi się kojarzył z Bieszczadami. Wczoraj dostałem sms: "Pozdrowienia z Bieszczad. Pogoda dopisuje, więc cały czas jestem w górach". Problem w tym, że nie wiem, od kogo ta wiadomość. Ale niech mu się dobrze chodzi. I pije piwo. Żywiec poszedł za ciosem i po "niepasteryzowanym" Specjale i Królewskim wypuścił też Leżajsk. Kupiłem na urlopie trzy, zacząłem pić, ostrożnie. I zostałem bardzo mile zaskoczony! Piwo jest dobre, mimo że tylko sterylizowane, no i w dodatku z puszki. I dostępne po śmiesznej cenie w Biedronce. Czuję, że będę je często kupował.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Johannes

Ciąg dalszy pourlopowych podsumowań. Gdy ujrzałem po raz pierwszy etykietę tego piwa, serce mi zadrżało. Czyżby? Czyżby jednak? Niebieski rysunek mężczyzny z długimi włosami, brodą i hiszpańskim kołnierzem. Toż to sam Jan Heweliusz! Gdański astronom i piwowar. Kultowe piwo Hevelius, najpierw z Gdańska, potem z Elbląga, które piłem z nalewaka jeszcze jakieś 7 lat temu. Reaktywowali? No, nie. To browar Amber z Bielkówka koło Gdańska. Pomysł przedni, właśnie dla takich sentymentalnych gości jak ja. Na kontretykiecie stoi, że kupując piwo Johannes, wspierasz zakup eksponatów do Muzeum Historycznego Miasta Gdańska. No to wsparłem. I wiem, że są rzeczy, których nie da się podrobić.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Rycerz

Powakacyjne podsumowania czas zacząć. Była dyspensa, więc piło się codziennie. Był też czas na testowanie. Pierwszym piwem, które wpadło mi w oko, a potem do koszyka, był Rycerz. To piwo z Gościszewa, Gościszewo to wieś między Sztumem a Malborkiem, a także browar założony 20 lat temu przez dwóch braci. Etykieta Rycerza przyprawia o atak śmiechu; była pewnie dobra, ale właśnie przed laty, gdy browar startował. W leksykonie piwa sprawdziłem – zmieniła się niewiele, a rycerz, co to bardziej wygląda szwedzkiego rajtara, jest taki sam. Uśmiecha się, zachęca. Wypij! No to spróbujmy! I co? I rewelacja! Piwo ma barwę bursztynu, jest nieco mętnawe, długo trzyma pianę. I, co najważniejsze, jest naprawdę NIEPASTERYZOWANE! Tyle oceny. Nic tylko pić. Tradycyjnie dodam więc jakiś fragment a propos, jeszcze w wersji roboczej: Dochodziło południe, gdy przed klasztorem cystersów w Oliwie zatrzymał się samotny jeździec. Kilka przepłoszonych kur czmychnęło spod wzbijających kurz kopyt z głośnym gdakaniem. Wylegujące się na daszku przedsionka stajni dwa koty leniwie podniosły głowy. Ledwie mężczyzna w długim podróżnym płaszczu dotknął stopą ziemi, z bramy wybiegło dwóch braci, z których jeden zajął się koniem, drugi zaś przyjął na siebie rolę cicerone.

– Szczęść Boże – rzekł do przybysza, na co ten tylko kiwnął głową.

Fałdy obszernego płaszcza kryły potężny tułów tego człowieka. Kroczył z godnością, co, przy drobiącym kroki i niewysokim braciszku, wyglądało niezwykle zabawnie. Obaj jednak mieli oblicza bardzo poważne, wręcz dostojne; widać było, że posłaniec ów przybył do Oliwy z jakąś niezwykle ważną misją.

– Jego Dostojność już czeka, panie – zdążył jeszcze powiedzieć braciszek, nim obaj zniknęli w ciemnej bramie klasztornej.

Po kilku chwilach, w całkowitym milczeniu dotarli do głównego refektarza, minęli go jednak, wybierając następne z brzegu drzwi, za którymi znajdował się krótki, wąski korytarzyk. Mężczyzna w podróżnym płaszczu, stękając i sapiąc, jął się przeciskać przez zwężenie. Po chwili stanął, już sam, w niewielkiej celi. Pod oknem, przez które wpadały ostatnie promienie letniego jeszcze słońca, stała szczupła, wysoka postać.

– Witajcie, Wasza Dostojność – rzekł cicho przybysz.

– Co przynosisz? – zapytał od razu mężczyzna, nie odwracając się.

– Mam to, o co prosiliście.

Chwila ciszy. Zza okna dobiegł krzyk mew.

– Co z członkami zakonu? – zapytał dostojnik.

– Wszyscy, zgodnie z wolą Waszej Dostojności, nie oglądają już świata – odpowiedział po krótkiej chwili wahania olbrzym.

– To dobrze.

Dopiero po tej krótkiej wymianie zdań mężczyzna, nazwany Waszą Dostojnością, odwrócił się powoli. Jego łysa czaszka lśniła w słońcu, niestara, ogolona starannie twarz pokryta była dziobami po ospie lub innej szpecącej chorobie, oczy jego były głęboko osadzone, a spojrzenie władcze. Całości dopełniał gruby łańcuch, który dostojnik ów nosił na szyi. Na końcu łańcucha znajdował się orzeł w koronie. Był to orzeł piastowski, którego oplatała stylizowana litera S.

Mężczyzna bez słowa wyciągnął przed siebie rękę. Posłaniec wydobył z zanadrza oprawną księgę i wręczył ją pryncypałowi w lekkim ukłonem.

– Ku chwale Pana – rzekł.

– Dziękuję, możesz odejść.

Olbrzym pokłonił się nisko, po czym zniknął w wąskim korytarzyku, drogę powrotną pokonał już jednak bez najmniejszego nawet westchnięcia.