poniedziałek, 15 marca 2010

Dębowe Mocne

Długo... wożone, aż wreszcie znalazł sklep, który wziął. Taki żart! Ja wziąłem cztery, bo dawali szklankę do Tyskiego, którą akurat potrzebowałem. W sobotni wieczór trzy. To piwo, któremu nic nie trzeba, gdyż jest skończone pod każdym względem. I nawet tej mocy nie czuć dotkliwie, wszak bywały i takie, które waliły spirytusem że hej! Przy okazji degustacji końcówka kolejnej odsłony przygód Piratów z Karaibów. I złość, czemu Polacy nie potrafią zrobić takiego filmu, tylko napierdalają kolejne Larwy szczęścia... A przecież tematów nie brak: bitwa pod Oliwą, przygody kaprów króla Kazimierza Jagiellończyka. Albo perypetie kapitana Hansa Kizero, którego ja wciąłem ostatnio na warsztat:
– Dzisiaj pijem, jutro gnijem!

Nie wszyscy biesiadnicy, którzy tego wieczora siedzieli w tawernie "Pod Srebrną Stynką", byli jednak w tak bojowych nastrojach. W kącie sali jadalnej siedział samotnie młodzieniec w stroju podróżnym kupca. Do nikogo nie przepijał ani nie zagadywał. Pochylony nad wieczerzą, wydawał się być całkowicie pochłoniętym jedzeniem, jak i swoimi myślami. Od czasu do czasu podnosił wzrok znad talerza albo przy uniesieniu do ust pucharka z winem spozierał w jeden punkt, jedno miejsce i człowieka jednego.

Kapitan Kizero. Hans Kizero – powtarzał wciąż w myślach ów człowiek i nie były to myśli dobre.

W rzeczy samej: w centralnym punkcie tawerny dziedział przesławny Hans Kizero, dowódcza "Żółtego Lwa", starej dwumasztowej pinki, pływającej w służbie króla polskiego Zygmunta III Wazy, która wsławiła we wspomnianej kilka chwil wcześniej, zwycięskiej bitwie z eskadrą szwedzką pod Oliwą 28 listopada 1627 roku, a potem ścigała wycofujących się Szwedów. Zimą tego samego roku "Żółty Lew" wyruszył w rejs rozpoznawczy burta w burtę z "Latającym Jeleniem", "Arką Noego" i "Panną Wodną". Wtedy to pinka kapitana Kizero zdobyła płynącą z kontrabandą fluitę holenderską, która później, już jako "Feniks", pływała dumnie pod polską banderą. Wiele razy jeszcze zapuszczał się "Żółty Lew" na wody Zatoki Gdańskiej i Morza Bałtyckiego, by bezlitośnie tropić i ścigać przemytników i szwedzkich szpiegów. Teraz zaś właśnie w tym okręcie, choć niewielkim, i walecznym jego dowódcy, pokładano nadzieje, że obroni Gdańsk przed zmierzającą z północy nawałą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz