środa, 25 listopada 2009

Raciborskie

Oferowane przez sklepik przy metrze Racławicka, nie ten, gdzie bywa Zwierzyniec, ale ten obok, równie dobrze zaopatrzony. Butelka 3,90, czyli dość sporo, ale etykieta kusząca, nawiązująca bardzo do tradycji browarnictwa. Producent ogłasza na niej, że piwo leżakuje w otwartych kadziach. I że inni tylko produkują piwo, a oni je warzą. Jak to wyszło w praniu, to znaczy w spożyciu (do prania garderoby po spożyciu lepiej żeby nie doszło)? Pierwsza butelka owszem, zaciekawiła. Druga mniej. Kurde, nie potrafię chyba pisać o smaku piwa. Wszystko wydaje mi się cholernie banalne, ociera się o nieortograficzne wynurzenia na forach. Że smak, że srak, że kolor, że tyle i tyle volt. Autor Kornaga, z którym przedwczoraj spożyliśmy trzy Lechy w nalewaka w nowej knajpie Nowy Wspaniały Świat, mówi, żeby wpisy moje w miejscu tym były dłuższe. Anegdotki, opowieści, wspominki. Problem w tym, że nigdy nie byłem w Raciborzu, nie piłem piwa z Raciborza. Cóż więc napisać? Że noc była ciężka po dwóch Raciborskich? No bo jakaś taka była...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz