wtorek, 21 czerwca 2011

Staropolskie Złote

Kolejne piwo ze Zduńskiej Woli, tym razem w puszce (szkło w przypadku tego browaru to już odległa przeszłość, niestety). Wziąłem trzy puszki, po 1.99 za sztukę. Piwo to może niezbyt szlachetne, ale z charakterem, trzeba przyznać. Warto jeszcze nadmienić, że to jedyny browar, którego firmowy sklep widziałem. W Łodzi, w bok od Piotrkowskiej. W sprzedaży tylko produkty Browaru Staropolskiego, liczne promocje oraz gadżety. Z pewnością strat taki sklepik nie przynosi. Przy okazji może podzielę się fragmentem książki, którą właśnie skonczyłem cyzelować. Nieprzypadkowo, bo akcja dzieje się właśnie tam.
Major Jurij Stiepanowcz Baranow był chyba jednym z najbardziej skorumpowanych oficerów w łódzkiej policji. Chyba, bo przecież żaden z nich nie prowadził specjalnych ksiąg rachunkowych, a i nie opowiadał głośno o swoich zależnościach, przynależnościach, a przede wszystkim, co zrozumiałe – należnościach. No, chyba że po kielichu.

Major właśnie odbierał część należnych mu procentów. Można powiedzieć, że odbierał je w naturze, pijąc schłodzoną wódkę, jedząc kawior astrachański, słuchając gry na harmonii, a przede wszystkim obcując cieleśnie z najpiękniejszymi dziewczynami, które pracowały w lupanarze w kamienicy Olpetera przy ulicy Długiej sześćdziesiąt jeden – bo to właśnie ochroną tego domu uciech zajmował się Baranow od dwóch lat. Raz na jakiś czas, raczej częściej niż rzadziej, odwiedzał przybytek, a wtedy właściciel, Peter Hartz, udostępniał mu nieodpłatnie najpiękniejsze kwiaty ze swojej hodowli. Miał też Baranow pod opieką kilka nielegalnych szulerni, ale od ich właścicieli brał tylko pieniądze.

– Wódki! – krzyknął, bo właśnie w butelczynie ujrzał dno; dziwne to było, bo przed chwilą ją otwierał, przed chwilą...

Nie czekał długo. Rychło czyjaś ręka rozchyliła ciemnoczerwone story, za którymi, w głębokiej wnęce, na eleganckiej kanapce, pośród poduch, poduszek i poduszeczek biesiadował Baranow w towarzystwie dwóch dziewczyn, blondynki i brunetki – i do pomieszczenia wkroczył niemłody już, przegięty w krzyżu kelner z nową butelką na tacy.

Policjant popatrzył na niego przekrwionym, półprzytomnym wzrokiem.

– Czego?! – fuknął gniewnie.

– Wódki pan szanowny sobie życzył – odpowiedział kelner.

– A tak. Rzeczywiście... – Jurij najpierw klepnął się ręką w czoło, potem dał nią znak mężczyźnie, żeby się wynosił; w tym samym czasie inne cztery ręce, ręce należące do pracownic domu Hartza, oplatały zarośnięte rudą szczeciną ciało majora niczym węże.

– Nie jesteśmy tu dla przyjemności. Napijmy się! – zaordynował po chwili Baranow, jednym ruchem strząsając z siebie ręce prostytutek.

Nalał sobie pełną szklankę, którą wypił duszkiem. Następnie, wzorem swoich rodaków, sięgnął po kromkę chleba, podniósł ją do ust i wciągnął przez nią powietrze. Melodia grana na harmonii nagle zerwała się, ale po chwili jednak znów popłynęła.

– Ale życie może być piękne. Prawda, moje złota? – zarechotał głośno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz