Major właśnie odbierał część należnych mu procentów. Można powiedzieć, że odbierał je w naturze, pijąc schłodzoną wódkę, jedząc kawior astrachański, słuchając gry na harmonii, a przede wszystkim obcując cieleśnie z najpiękniejszymi dziewczynami, które pracowały w lupanarze w kamienicy Olpetera przy ulicy Długiej sześćdziesiąt jeden – bo to właśnie ochroną tego domu uciech zajmował się Baranow od dwóch lat. Raz na jakiś czas, raczej częściej niż rzadziej, odwiedzał przybytek, a wtedy właściciel, Peter Hartz, udostępniał mu nieodpłatnie najpiękniejsze kwiaty ze swojej hodowli. Miał też Baranow pod opieką kilka nielegalnych szulerni, ale od ich właścicieli brał tylko pieniądze.
– Wódki! – krzyknął, bo właśnie w butelczynie ujrzał dno; dziwne to było, bo przed chwilą ją otwierał, przed chwilą...
Nie czekał długo. Rychło czyjaś ręka rozchyliła ciemnoczerwone story, za którymi, w głębokiej wnęce, na eleganckiej kanapce, pośród poduch, poduszek i poduszeczek biesiadował Baranow w towarzystwie dwóch dziewczyn, blondynki i brunetki – i do pomieszczenia wkroczył niemłody już, przegięty w krzyżu kelner z nową butelką na tacy.
Policjant popatrzył na niego przekrwionym, półprzytomnym wzrokiem.
– Czego?! – fuknął gniewnie.
– Wódki pan szanowny sobie życzył – odpowiedział kelner.
– A tak. Rzeczywiście... – Jurij najpierw klepnął się ręką w czoło, potem dał nią znak mężczyźnie, żeby się wynosił; w tym samym czasie inne cztery ręce, ręce należące do pracownic domu Hartza, oplatały zarośnięte rudą szczeciną ciało majora niczym węże.
– Nie jesteśmy tu dla przyjemności. Napijmy się! – zaordynował po chwili Baranow, jednym ruchem strząsając z siebie ręce prostytutek.
Nalał sobie pełną szklankę, którą wypił duszkiem. Następnie, wzorem swoich rodaków, sięgnął po kromkę chleba, podniósł ją do ust i wciągnął przez nią powietrze. Melodia grana na harmonii nagle zerwała się, ale po chwili jednak znów popłynęła.
– Ale życie może być piękne. Prawda, moje złota? – zarechotał głośno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz