czwartek, 29 grudnia 2011

Browar De Brasil

Miesiąc temu wpadliśmy z Dawidem, by przetestować nowe miejsce na mapie Warszawy. Na dwóch poziomach, w ścisłym centrum miasta, rozkwitła Brazylia ze swoimi daniami, kelnerkami w kusych żółtych bluzeczkach i spódniczkach, a także warzonym na miejscu piwem. Tłoku nie ma, co bardzo ważne, zjeść można (przychodzi śniady osobnik i z szablą z opieczonym na niej kawałkiem mięsa, mówiąc: miesio śpsiedaję!), no a przede wszystkim wypić. Piwa są trzy rodzaje, zupełnie tak samo jak w Bierhalle czy Browarmii. I smakuje tak samo dobrze, jeśli nie lepiej. Browar De Brasil warto więc odwiedzać, nie tylko w sylwestra.

czwartek, 22 grudnia 2011

Kopernik

Ten wizerunek astronoma powinien być wszędzie: na koszulkach, kubkach, naklejkach, znaczkach. Kopernik powinen być naszym najlepszym "towarem eksportowym", wszak znany jest na całym świecie! Tak pewne myśleli ludzie, który stworzyli nowe piwo: Kopernik. Eksportowe, bo z angielskimi napisami. Drogie, bo prawie 5 złotych. Z browaru Amber w Bielkówku pod Gdańskiem. Kolory jak nic przypominają starego Heveliusa. A samo piwo? Zdecydowanie najlepsze spośród piw, które warzy ten browar. Miło się piło, mam nadzieję, że osobom, którzy to czytają, miło się będzie czytać fragment powieści, która, przy dobrych wiatrach, ukaże się za rok. Był już wieczór, gdy Mikołaj udał się na krótki spacer po okolicy. Wcześniej bywał w Gdańsku, nieodległym przecież, dość często, ale za każdym razem tak miasto, jak i port robiły na astronomie niezwykłe wrażenie. Patrząc na obce statki, przypominał sobie wczesną młodość, spędzoną we włoskich miastach – Padwie, Bolonii i Ferrarze. Ach, cóż to były za czasy! Co za widoki, zapachy i smaki, których próżno szukać było później i gdzie indziej.

W pewnym momencie uwagę Kopernika ściągnął potężny statek handlowy, który przycumowany był dokładnie pod Żurawiem. Właśnie dźwig podnosił jakieś powiązane grubymi linami kufry i paki, pewnikiem wypełnione towarami. Jakiś człowiek w bufiastych spodniach pokrzykiwał w obcym języku. Na pokładzie uwijali się majtkowie o smagłej cerze i czarnych włosach. Nie dziwiło już wszak nikogo, że po Bałtyku pływały statki z dalekich i bardzo dalekich krajów, w tym i z państw arabskich. Mikołaj dłuższą chwilę przyglądał się pracy marynarzy. Westchnął przy tym ciężko, widok ów przypomniał mu bowiem wydarzenia sprzed lat. Ile ich już właściwie upłynęło? – zapytał sam siebie w duchu. Niemal dziesięć. Szmat czasu.

Już miał iść dalej, gdy zatrzymał go w miejscu czyjś głos.

– Hej, panie!

Wołała kobieta. I do tego zdążył się już przyzwyczaić: portowe kurwy spotykało się tutaj równie często jak marynarzy. Mikołaj miał na sobie strój podróżny, nie było więc widać, że jest osobą duchowną. Tymczasem wołanie powtórzyło się.

– Miły wędrowcze!

Wyczuł wyraźny obcy akcent, ale i to go nie zdziwiło. Gdańsk, miasto światowe, ściągał przecież dziewczyny z wielu krajów. Niektóre zostawały żonami kupców, miejskich rajców. Te, którym fortuna poskąpiła, kończyły jako kurtyzany.

Doktor Mikołaj spojrzał wreszcie w stronę, z której dochodził ów głos syreni, choć jeszcze nie śpiew. Spojrzał i nagle tchu mu w piersiach brakło, co zdarzało mu się coraz częściej, jednak tylko wówczas, gdy do swojej samotni na krużganku warowni fromborskiej wchodził po schodach zbyt szybko. Teraz stał nie na schodach, a na środku nabrzeża gdańskiego portu. Dwa, może trzy kroki od karety przepięknej, zaprzężonej w czwórkę koni. I to z tej karety ów głos dobiegał. Z okna wychylała się niewiasta o twarzy materią okolonej, choć raczej nie na modłę włoską. O twarzy skądś znajomej, kochanej...

– Aida? – jęknął Kopernik. – Tyś to?

– Mikołaj...

czwartek, 8 grudnia 2011

Borys

Nie, to nie nowy pomysł na biznes Borysa Szyca ani prztyczek w nos władzom Białorusi. Ani hołd dla Jelcyna. Borys to cieć sklepów monopolowych w Kwidzynie. I dla tej sieci powstają piwa. Będąc w Iławie, wziąłem dwa. Razem 3,20. Mocne, bo 7,2%. Na kontretykiecie stoi: wyprodukowane w UE dla Borys Monopolowy, Kwidzyn. Poniżej adres jakiejś firmy z niedalekiego Dzierzgonia. Kto więc uwarzył i zabutelkował owe piwo? Panienka w sklepie mówi, że Jabłonowo. Mi się smak kojarzył trochę z Gościszewem. Piwo niezłe, w istocie mocne, piana zostaje na ściankach na długo. Na etykiecie napisano, że smakuje jak w kufla. Wyobraziłem sobie, jak siedzę w Kwidzynie właśnie, mieście, w którym z centrum widać pola, pociągam łyk, patrzę na zamek i katedrę i przenoszę się w dawne czasy:
Sobota mignęła niczym chwila i powoli zmierzała ku końcowi. Z katedry, którą w końcu udostępniono wiernym, podążały grupki mieszkańców miasta. Na mały spacer udał się także Tomasz. Wiedział już, że do Krynicy dziś nie wróci, ale nie żałował ani jednej swojej decyzji. Lubił urozmaicenie, a i hotel nie był drogi.

Miasteczko można było obejść zaledwie w ciągu godziny. Niemiecka nazwa Kwidzyna brzmiała Marienwerder, a ślady mieszania się kultur spotykało się tutaj niemal na każdym kroku, przede wszystkim w stylu architektonicznym.

Tomasz stał właśnie przed jedną z okazałych, neogotyckich kamienic, kiedy usłyszał zbiorowy śmiech. A zaraz potem wołanie:

– Panie redaktorze, pan jeszcze tutaj? – wołał jakiś mężczyzna, w którym dopiero po dłuższej chwili Horn rozpoznał jednego z archeologów z katedry.

Byli zresztą wszyscy, włącznie z Ewą Rimmel, którą jednak nie od razu Tomasz skojarzył; swój służbowy, można powiedzieć, strój, dziewczyna zamieniła bowiem na letnią sukienkę w kwiaty, w której wyglądała nie mniej interesująco, za to na pewno bardziej kobieco i powabnie.

– Idziemy oblewać nasz sukces! – zawołał doktor Kozłowski, gdy już byli blisko. – Przyłączysz się?

– Nie chciałbym przeszkadzać – zaczął się krygować dziennikarz.

– Nie ma o czym mówić, redaktorze – tym razem głos zabrał szef ekipy, profesor Krasiński. – Serdecznie zapraszamy. Z mediami trzeba dobrze żyć, wszyscy to wiemy. A może nasza Ewunia coś jeszcze panu podpowie, co? – mrugnął porozumiewawczo okiem, na co reszta męskiej części ekipy zaśmiała się głośno, dziewczyna zaś zmarszczyła brwi, czerwieniąc się.

Ruszyli w stronę centrum miasta, gdzie mieli nadzieję znaleźć jakiś pub lub kawiarnię. Był też plan awaryjny na wypadek nieznalezienia takowych przybytków, wszak miasteczko niewielkie. Tym planem było zakupienie w monopolowym kilku butelek wysokoprocentowych napojów i spożycie ich w miejscu zakwaterowania, czyli w zamkowych pokojach gościnnych. Mogło to być nawet bardziej interesujące niż przyglądanie się miejscowej młodzieży, grającej w bilard... A archeolodzy byli rzeczywiście w wyśmienitych humorach. Filut Kozłowski sypał dowcipami jak z rękawa, profesor również wydawał się zadowolony z życia i zrelaksowany.

– Zostawiliście mistrzów samych? – zażartował Tomasz.

– Tyle lat leżeli spokojnie, to teraz nie powinni nigdzie iść – prychnął doktor Kozłowski.

– Panu redaktorowi pewnie chodzi o to, czy nikt niepożądany nie będzie interesował się naszym znaleziskiem – rzekł Krasiński, na co dziennikarz skinął głową. – Na szczęście mamy nieocenioną pomoc ze strony proboszcza katedry.

W perspektywie jednej z uliczek zajaśniał kaseton z symbolem browaru. Towarzystwo przyspieszyło kroku. Pierwszy u celu zjawił się Reich. Wszedł do środka, by po chwili wrócić z zadowoloną miną.

wtorek, 6 grudnia 2011

Warmiak

Raz na jakiś czas "u nasz w biurze" wybucha awantura, którą osobiście wszczynam i która dotyczny kwestii mylenia Warmii z Mazurami. A to że ktoś mieszka w miejscowości X na Mazurach, a tak naprawdę to Warmia. Ja ważna to sprawa, wiedzą mieszkańcy Kaszub i Kociewia czy Ziemi Radomskiej i Kieleckiego. Niedawno nawet pojawiła się przy szosie z Olsztyna do Mrągowa tablica w miejscu dawnej granicy. Będąc zatem w weekend w domu (Mazury Zachodnie) nabyłem piwo z Olsztyna (Warmia) o nazwie Warmiak. Ciemne, mocne, niepasteryzowane. Niezłe, choć właściwie kupiłem je tylko dlatego, że nie było Rześkiego, a Świeże dla mnie za mocne i po prostu niesmaczne. Dobre ciemne piwa kojarzą mi się z Irlandią, słabsze – z colą. Warmiak zabrał mnie na długi jesienny wieczór do Belfastu.

czwartek, 1 grudnia 2011

Ciechan Lagerowe

Nowość z Ciechanowa. Lager, z polska – lagerowe. Tyż pięknie! Kupiłem, jak zawsze do środowych eksperymentów, dwa. Wypiłem, przeżyłem. Piana opadła szybko, a właściwie wcale jej nie było. Smakowało jak większość piw ogólnie dostępnych, więc poprawnie. Trochę walnęło w głowę. I tyle. Jak można określić spotkanie z tym Ciechanem? Jakby po szalonym seksie następnej nocy dano mi tylko potrzymać za rączkę. Już wiem, że jak Ciechan to tylko nieutrwalony!