czwartek, 22 grudnia 2011

Kopernik

Ten wizerunek astronoma powinien być wszędzie: na koszulkach, kubkach, naklejkach, znaczkach. Kopernik powinen być naszym najlepszym "towarem eksportowym", wszak znany jest na całym świecie! Tak pewne myśleli ludzie, który stworzyli nowe piwo: Kopernik. Eksportowe, bo z angielskimi napisami. Drogie, bo prawie 5 złotych. Z browaru Amber w Bielkówku pod Gdańskiem. Kolory jak nic przypominają starego Heveliusa. A samo piwo? Zdecydowanie najlepsze spośród piw, które warzy ten browar. Miło się piło, mam nadzieję, że osobom, którzy to czytają, miło się będzie czytać fragment powieści, która, przy dobrych wiatrach, ukaże się za rok. Był już wieczór, gdy Mikołaj udał się na krótki spacer po okolicy. Wcześniej bywał w Gdańsku, nieodległym przecież, dość często, ale za każdym razem tak miasto, jak i port robiły na astronomie niezwykłe wrażenie. Patrząc na obce statki, przypominał sobie wczesną młodość, spędzoną we włoskich miastach – Padwie, Bolonii i Ferrarze. Ach, cóż to były za czasy! Co za widoki, zapachy i smaki, których próżno szukać było później i gdzie indziej.

W pewnym momencie uwagę Kopernika ściągnął potężny statek handlowy, który przycumowany był dokładnie pod Żurawiem. Właśnie dźwig podnosił jakieś powiązane grubymi linami kufry i paki, pewnikiem wypełnione towarami. Jakiś człowiek w bufiastych spodniach pokrzykiwał w obcym języku. Na pokładzie uwijali się majtkowie o smagłej cerze i czarnych włosach. Nie dziwiło już wszak nikogo, że po Bałtyku pływały statki z dalekich i bardzo dalekich krajów, w tym i z państw arabskich. Mikołaj dłuższą chwilę przyglądał się pracy marynarzy. Westchnął przy tym ciężko, widok ów przypomniał mu bowiem wydarzenia sprzed lat. Ile ich już właściwie upłynęło? – zapytał sam siebie w duchu. Niemal dziesięć. Szmat czasu.

Już miał iść dalej, gdy zatrzymał go w miejscu czyjś głos.

– Hej, panie!

Wołała kobieta. I do tego zdążył się już przyzwyczaić: portowe kurwy spotykało się tutaj równie często jak marynarzy. Mikołaj miał na sobie strój podróżny, nie było więc widać, że jest osobą duchowną. Tymczasem wołanie powtórzyło się.

– Miły wędrowcze!

Wyczuł wyraźny obcy akcent, ale i to go nie zdziwiło. Gdańsk, miasto światowe, ściągał przecież dziewczyny z wielu krajów. Niektóre zostawały żonami kupców, miejskich rajców. Te, którym fortuna poskąpiła, kończyły jako kurtyzany.

Doktor Mikołaj spojrzał wreszcie w stronę, z której dochodził ów głos syreni, choć jeszcze nie śpiew. Spojrzał i nagle tchu mu w piersiach brakło, co zdarzało mu się coraz częściej, jednak tylko wówczas, gdy do swojej samotni na krużganku warowni fromborskiej wchodził po schodach zbyt szybko. Teraz stał nie na schodach, a na środku nabrzeża gdańskiego portu. Dwa, może trzy kroki od karety przepięknej, zaprzężonej w czwórkę koni. I to z tej karety ów głos dobiegał. Z okna wychylała się niewiasta o twarzy materią okolonej, choć raczej nie na modłę włoską. O twarzy skądś znajomej, kochanej...

– Aida? – jęknął Kopernik. – Tyś to?

– Mikołaj...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz