Miasteczko można było obejść zaledwie w ciągu godziny. Niemiecka nazwa Kwidzyna brzmiała Marienwerder, a ślady mieszania się kultur spotykało się tutaj niemal na każdym kroku, przede wszystkim w stylu architektonicznym.
Tomasz stał właśnie przed jedną z okazałych, neogotyckich kamienic, kiedy usłyszał zbiorowy śmiech. A zaraz potem wołanie:
– Panie redaktorze, pan jeszcze tutaj? – wołał jakiś mężczyzna, w którym dopiero po dłuższej chwili Horn rozpoznał jednego z archeologów z katedry.
Byli zresztą wszyscy, włącznie z Ewą Rimmel, którą jednak nie od razu Tomasz skojarzył; swój służbowy, można powiedzieć, strój, dziewczyna zamieniła bowiem na letnią sukienkę w kwiaty, w której wyglądała nie mniej interesująco, za to na pewno bardziej kobieco i powabnie.
– Idziemy oblewać nasz sukces! – zawołał doktor Kozłowski, gdy już byli blisko. – Przyłączysz się?
– Nie chciałbym przeszkadzać – zaczął się krygować dziennikarz.
– Nie ma o czym mówić, redaktorze – tym razem głos zabrał szef ekipy, profesor Krasiński. – Serdecznie zapraszamy. Z mediami trzeba dobrze żyć, wszyscy to wiemy. A może nasza Ewunia coś jeszcze panu podpowie, co? – mrugnął porozumiewawczo okiem, na co reszta męskiej części ekipy zaśmiała się głośno, dziewczyna zaś zmarszczyła brwi, czerwieniąc się.
Ruszyli w stronę centrum miasta, gdzie mieli nadzieję znaleźć jakiś pub lub kawiarnię. Był też plan awaryjny na wypadek nieznalezienia takowych przybytków, wszak miasteczko niewielkie. Tym planem było zakupienie w monopolowym kilku butelek wysokoprocentowych napojów i spożycie ich w miejscu zakwaterowania, czyli w zamkowych pokojach gościnnych. Mogło to być nawet bardziej interesujące niż przyglądanie się miejscowej młodzieży, grającej w bilard... A archeolodzy byli rzeczywiście w wyśmienitych humorach. Filut Kozłowski sypał dowcipami jak z rękawa, profesor również wydawał się zadowolony z życia i zrelaksowany.
– Zostawiliście mistrzów samych? – zażartował Tomasz.
– Tyle lat leżeli spokojnie, to teraz nie powinni nigdzie iść – prychnął doktor Kozłowski.
– Panu redaktorowi pewnie chodzi o to, czy nikt niepożądany nie będzie interesował się naszym znaleziskiem – rzekł Krasiński, na co dziennikarz skinął głową. – Na szczęście mamy nieocenioną pomoc ze strony proboszcza katedry.
W perspektywie jednej z uliczek zajaśniał kaseton z symbolem browaru. Towarzystwo przyspieszyło kroku. Pierwszy u celu zjawił się Reich. Wszedł do środka, by po chwili wrócić z zadowoloną miną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz