czwartek, 8 grudnia 2011

Borys

Nie, to nie nowy pomysł na biznes Borysa Szyca ani prztyczek w nos władzom Białorusi. Ani hołd dla Jelcyna. Borys to cieć sklepów monopolowych w Kwidzynie. I dla tej sieci powstają piwa. Będąc w Iławie, wziąłem dwa. Razem 3,20. Mocne, bo 7,2%. Na kontretykiecie stoi: wyprodukowane w UE dla Borys Monopolowy, Kwidzyn. Poniżej adres jakiejś firmy z niedalekiego Dzierzgonia. Kto więc uwarzył i zabutelkował owe piwo? Panienka w sklepie mówi, że Jabłonowo. Mi się smak kojarzył trochę z Gościszewem. Piwo niezłe, w istocie mocne, piana zostaje na ściankach na długo. Na etykiecie napisano, że smakuje jak w kufla. Wyobraziłem sobie, jak siedzę w Kwidzynie właśnie, mieście, w którym z centrum widać pola, pociągam łyk, patrzę na zamek i katedrę i przenoszę się w dawne czasy:
Sobota mignęła niczym chwila i powoli zmierzała ku końcowi. Z katedry, którą w końcu udostępniono wiernym, podążały grupki mieszkańców miasta. Na mały spacer udał się także Tomasz. Wiedział już, że do Krynicy dziś nie wróci, ale nie żałował ani jednej swojej decyzji. Lubił urozmaicenie, a i hotel nie był drogi.

Miasteczko można było obejść zaledwie w ciągu godziny. Niemiecka nazwa Kwidzyna brzmiała Marienwerder, a ślady mieszania się kultur spotykało się tutaj niemal na każdym kroku, przede wszystkim w stylu architektonicznym.

Tomasz stał właśnie przed jedną z okazałych, neogotyckich kamienic, kiedy usłyszał zbiorowy śmiech. A zaraz potem wołanie:

– Panie redaktorze, pan jeszcze tutaj? – wołał jakiś mężczyzna, w którym dopiero po dłuższej chwili Horn rozpoznał jednego z archeologów z katedry.

Byli zresztą wszyscy, włącznie z Ewą Rimmel, którą jednak nie od razu Tomasz skojarzył; swój służbowy, można powiedzieć, strój, dziewczyna zamieniła bowiem na letnią sukienkę w kwiaty, w której wyglądała nie mniej interesująco, za to na pewno bardziej kobieco i powabnie.

– Idziemy oblewać nasz sukces! – zawołał doktor Kozłowski, gdy już byli blisko. – Przyłączysz się?

– Nie chciałbym przeszkadzać – zaczął się krygować dziennikarz.

– Nie ma o czym mówić, redaktorze – tym razem głos zabrał szef ekipy, profesor Krasiński. – Serdecznie zapraszamy. Z mediami trzeba dobrze żyć, wszyscy to wiemy. A może nasza Ewunia coś jeszcze panu podpowie, co? – mrugnął porozumiewawczo okiem, na co reszta męskiej części ekipy zaśmiała się głośno, dziewczyna zaś zmarszczyła brwi, czerwieniąc się.

Ruszyli w stronę centrum miasta, gdzie mieli nadzieję znaleźć jakiś pub lub kawiarnię. Był też plan awaryjny na wypadek nieznalezienia takowych przybytków, wszak miasteczko niewielkie. Tym planem było zakupienie w monopolowym kilku butelek wysokoprocentowych napojów i spożycie ich w miejscu zakwaterowania, czyli w zamkowych pokojach gościnnych. Mogło to być nawet bardziej interesujące niż przyglądanie się miejscowej młodzieży, grającej w bilard... A archeolodzy byli rzeczywiście w wyśmienitych humorach. Filut Kozłowski sypał dowcipami jak z rękawa, profesor również wydawał się zadowolony z życia i zrelaksowany.

– Zostawiliście mistrzów samych? – zażartował Tomasz.

– Tyle lat leżeli spokojnie, to teraz nie powinni nigdzie iść – prychnął doktor Kozłowski.

– Panu redaktorowi pewnie chodzi o to, czy nikt niepożądany nie będzie interesował się naszym znaleziskiem – rzekł Krasiński, na co dziennikarz skinął głową. – Na szczęście mamy nieocenioną pomoc ze strony proboszcza katedry.

W perspektywie jednej z uliczek zajaśniał kaseton z symbolem browaru. Towarzystwo przyspieszyło kroku. Pierwszy u celu zjawił się Reich. Wszedł do środka, by po chwili wrócić z zadowoloną miną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz