czwartek, 23 grudnia 2010

Ciechan Mocny

Wesołego Alleluja!
Niech jajeczko nas rozbuja,
a zajączek wielkanocny
skoczy nam po Ciechan Mocny!



o cholera,
to chyba nie te święta...

środa, 8 grudnia 2010

Co? Szkło!

Dziś, drodzy parafianie, parę słów o szkle. Na pytanie, czy piwo X pite w szklance z logiem browaru Y nie smakuje lub smakuje inaczej, odpowiadam: coś w tym chyba jest. Na pewno mi już nie za bardzo pochodzi piwo pite w grubym szkle. Mama kazała pić w cienkim, to piję w cienkim i takiego szkła szukam. Mam tylko kilka kufli zabytkowych, np. EB, a także jeden podróżny, też zabytek, bo to milenijne Dojlidy z pokrywką. Żeby mieć szklanki do piwa w domu, trzeba je albo kupić, albo ukraść. Jeśli to pierwsze, to w grę wchodzą sklepy AGD Społem, ale tam jest tego coraz mniej (mówię tu, oczywista, o szklaneczkach z logo konktretnych browarów), a jak są, to zazwyczaj Tatra i Warka. Kraść? Jak ktoś potrafi. Ja ostatni to zrobiłem, ale byłem na wspomaganiu, no i wykorzystałem ogólne zamieszanie, bo rzecz miała miejsce przed Pałacem Prezydenckim, jak jeszcze stał tam krzyż i niedomyci fanatycy. Jest jeszcze trzecia opcja: można sobie szklankę do picia swojego ulubionego trunku zrobić samemu. Tak też uczuniłem – nożyczki, klej, lakier do paznokci, odrobina cierpliwości i zdolności manualnych, no i szklanka. I jest! Lwówek, który właśnie zmienił nieco etykietę, dodając kolor czerwowy. Smacznego!

środa, 1 grudnia 2010

Żywe

Znam ludzi, którzy na słowo "niepasteryzowane" odpowiadają "Żywe". Długi czas broniłem się, nie wiadomo właściwie czemu, przed wypiciem tego piwa. Może trochę za drogie było. Ale kilka dni temu przełamałem się, biorą trzy. Nie ma wątpliwości, że Żywe to okręt flagowy browaru Amber w Bielkówku niedaleko Gdańska. Kupowane jest chętnie, to też nie ulega kwestii. Ja wiem, że więcej go nie kupię. Nie smakowało mi po prostu, coś w nim było nie tak, ale nie jestem w stanie powiedzieć co. Misiek piwny, taki internetowy znawca, pewnie by od razu rozłożył piwo na czynniki pierwsze, ocenił w skali od 1 do 10 pianę, goryczkę i tak dalej. Ja się przed tym bronię. Smakuje albo nie, szkoda czasu na gadanie.

wtorek, 30 listopada 2010

Ale Ale

Ale... czemu ja jeszcze nie piłem tego piwa?! – zacząłem się zastanawiać już po pierwszym łyku. Ale z Piotrkowa to cud, po prostu cud. Piwo górnej fermentacji, niefiltrowane, jakiś osad, farfocle na ściance – słowem sama natura, do tego piękna butelka bezzwrotna, a wszystko to w dobrej cenie. Nie znajdując słów, by opisać to piwo, oddaję głos Bolesławowi Prusowi:

"W ciągu tego wyjaśnienia pan Szprot ustawił na stole trzy kufle i odkorkował butelki.

– No, tylko spojrzyj, panie Ignacy – mówił radca, podnosząc napełniony kufel. – Kolor starego miodu, piana jak śmietana, a smak szesnastoletniej dziewczyny. Skosztujże… Co to za smak i co za posmak?… Gdybyś zamknął oczy, przysiągłbyś, że to Ale… O! uważasz?… Ja powiadam, że przed takim piwem należałoby płukać usta… Powiedzże sam: piłeś kiedy coś podobnego?…

Rzecki wypił pół kufla.

– Dobre – rzekł."

wtorek, 23 listopada 2010

Twierdzowe

Twierdzę, że Twierdzowe Niepasteryzowane z Raciborza jest piwem jak najbardziej do wypicia. A nawet można z tego picia mieć przyjemność i satysfakcję. Jak za każdym razem pisze producent na kontretykiecie, piwo dojrzewa w otwartych kadziach, długo i spokojnie. I nie ma powodu, by mu nie wierzyć. Smak jest pełny, wyrazisty, piana gęsta. Nie wiem tylko, czemu tego piwa nie ma... na stronie internetowej browaru. Jest, owszem, Twierdzowe, ale zupełnie inne. Może to jakiś inny Racibórz? Nie ten, któremu jeszcze rok temu groziło zamknięcie? "Browar na skraju upadłości". "Czy raciborski browa dostanie szansę przetrwania?", "Koniec warzenia raciborskiego piwa" – ty tylko kilka tytułów z zeszłego roku. A jednak przetrwał! Teraz robi Raciborskie, już tu omawiane, i właśnie Twierdzowe, a nazywa się Zamkowy. I z zamkowych, bo jest przecież Bracki, i Radom, i Zamkowe z Namysłowa, w mojej ocenie najlepszy.

wtorek, 16 listopada 2010

Rybnicki Niepasteryzowane

Trochę mi się tu rodzaje nie zgadzają: Rybnicki to rodzaj męski, Niepasteryzowane – nijaki. Pewnie chodzi o inne piwa z rodziny: Rybnicki Full i Strong. Na szczęście piwo nijakie nie jest! Piwo z Royal Unibrew, tak jak Łomża i tak coś nawet wizualnie podchodzi. Smakowo – owszem, można nawet powiedzieć: to jest to! Co prawda nie wiadomo, gdzie piwo zostało uwarzone (na terenie byłego browaru w Rybniku jest dziś zdaje się jakiś park rozrywki czy centrum handlowe), ale to nie ma chyba znaczenia. Grunt, że ze Śląska przyjeżdża nie tylko węgiel (jeśli dojedzie, patrz: ostatnie doniesienie o napadach na węglarki i... moje opowiadanie Zandka w tomie Piątek, 2:45), ale też dobry browar. Następny w kolejce czeka Racibórz. Kiedyś Krzysztof Kawałko, znajomy gitarzysta, gdy kiedyś przejeżdżaliśmy przez region, powiedział, że nie dziwi się, że ludzie tu grają bluesa. Bo tak tu szaro i smutno. Jak to się ma do produkcji piwa? Muszę pomyśleć. Najlepiej przy kolejnych trzech niepasteryzowanych z Rybnika.

środa, 3 listopada 2010

Awiatik niepasteryzowany

Najpierw zaskoczenie: butelka zapakowana w papier. Że niby co? Że straż miejska się nie przypierdoli, jak będziesz degustował na ławce w parku? Nie sądzę. Odwijamy, zresztą z pewnym trudem. Na butelce naklejek żadnych, więc nie wiem, na jakiej podstawie mi ją przyjmą jako zwrotną... Tak, tak, zdaję sobie sprawę, że krążę wokół tematu, zamiast przejść do sedna. Zatem jest tak: Awiatika warzy BK z Olsztyna na zamówienie Dionizosa z Radomia. Dionizos to zdaje się hurtownia-sklep z ambicjami, powiązany z Browarem Zamkowym w Radomiu, na którego stronie stoi, że tego piwa nie można kupić, ale warzą nasze piwo inne browary według receptury. No to próbujemy owego Awiatika (ciekawe, czy samolot można pilotować po pijaku i kto to sprawdzi?). Piję i już wiem, czemu tego piwa nie można kupić. Nie będę okrutny i nie powiem głośno.

piątek, 29 października 2010

Pilsweiser Niepasteryzowany

Nie ma to jak dać obco brzmiącą nazwę, do tego etykietę, jak nic przypominającą Budweisera. Często jednak opakowanie nie idzie w parze z tym, co można znaleźć w środku. Sprzedawca w moim sklepiku polecił, więc wziąłem dwa do esksperymentów, a te, jak już w tym miejscu wiele razy wspominałem, wymagają ofiar. Pilsweiser to dawny browar Grybów. Kilkanaście lat temu wielokrotnie odwiedzałem przystań "U Faryja" w Rucianem-Nidzie. Kiedy ludzie dobrze się bawili przy szantach, właściciel tawerny miał zwyczaj stawiać skrzynkę piwa. Był to zawsze właśnie Grybów, chyba marcowe. Najtańsze i najgorsze, z siermiężnymi, odpadającymi etykietami, choć pewnie pijanemu żeglarzowi było już wszystko jedno. Z tym wspomnieniem w głowie przystąpiłem do degustacji i... miła niespodzianka! Pilsweiser Niepasteryzowany może nazywa się pretensjonalnie, etykietę ma pretensjonalną (mimo że widnieje na niej zabytkowy budynek browaru, a na to ostatnio zwracam uwagę), ale smakuje świetnie. I chyba jest piwem naprawdę niepasteryzowanym, a nie tylko sterylizowanym.

poniedziałek, 18 października 2010

Amber Naturalny

Ale że puszce? Fe! Już wystarczy, że Kasztelana niepasteryzowanego leją do puszek. Tu tłumaczą na opakowaniu, że to niby to po to, żeby się nie psuło od światła. Ale przecież to jest zupełnie inny smak! Data wskazuje, że średnio niepasteryzowane, więc tym bardziej: po co?! Ale jak jest, to spróbować trzeba. Według mnie to może być jakaś gorsza wersja cenionego w kraju Żywego z tego samego browaru Amber w Bielkówku, niedaleko Gdańska. A im pomagać warto. Cena też bardzo zachęcajaca, więc podczas mojego ostatniego pobytu na północy wziąłem trzy, właściwie w zastępstwe za piwa z BK. Poszły jedno za drugim, wieczór więc udany. Jednocześnie obudziła się we mnie tęsknota za jednym z moich ulubionych miejsc na ziemi – Wybrzeżem Gdańskim. Jestem pewien, że gdybym nie był w stolicy, mieszkałbym tam. Póki co muszą wystarczyć mi książki Grassa, Chwina i Huellego. No i piwo z Bielkówka – wcześniej Remus, od dziś także Amber Naturalny...

poniedziałek, 11 października 2010

Zawiercie Jasne Pełne

Nie byłem nigdy w Zawierciu. To na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, a tam już, owszem, człek raz czy dwa zbłądził. Choćby w 1991 roku, gdyśmy w harcerskich mundurach przyszli wita JP II w ramach światowego zlotu młodzieży. Nie było Włocha czy Hiszpana, który na zatłoczonej alei NMP w Częstochowie nie zaczął wołać na cały głos za naszymi dziewczynami w krótkich harcerskich spódniczkach. Gdyby która tylko udała, że jest zainteresowana, w ch... by poszło zainteresowanie tym całym zlotem młodzieży. Pamiętam też górę puszek z jakimś napojem, która stała gdzieś przy ulicy. Ludzie się czają, pytają, kombinują. Wreszcie ktoś władny mówi, że się można częstować. Podszedłem i wziąłem dwie puszki, dla mnie i towarzyszki. I omal nie zostałem stratowany, bo się dzicz polska rzuciła, dalej brać po kilka zgrzewek, jakby w życiu nie mieli kropli wody w gębie. Potem, za rogiem, cwaniaczkowie... sprzedawali te puszki. A jak piwo? Ciekawe, może być. Jako ciekawostkę podam, że właściciele najpierw w postawionym świeżo zakładzie chcieli produkować... mleko. Mleko zawsze zdążą.

piątek, 1 października 2010

Tradycyjne Jabłonowo

Ubiegła sobota, wieczór. Mały sklepik w ogrodzie, peryferyjne Włochy. Butelka od razu ściąga moją uwagę. Cena – 2 złote. Na etykiecie stary, neogotycki, przemysłowy budynek z napisem BROWAR PAROWY. A ja właśnie w tych klimatach ostatnio, bo przygotowuję się do pisania czegoś nietypowego, dużego. W związku z tym czytam. Ludzie bezdomni Żeromskiego, Emancypantki i Lalka Prusa, Marzyciel i Ziemia obiecana Reymonta. Wszystko co napisano w tamtym i o tamtym szczgólnym okresie. Żeby się nastroić, wejść w klimat. A jednocześnie jaka odskocznia od współczesnego chłamu. Wracając do piwa, cóż... Napisane, że dwusłodowe. Może i tak. Ale na wodzie z kałuży robione chyba. No i na kontretykiecie trzy błędy interpunkcyjne. To przepełniło kufel goryczy.

czwartek, 30 września 2010

I co teraz pić?

Włos się na głowie jeży po prostu. Mam tylko nadzieję, że nie robią tego regionalne browary...

http://finanse.wp.pl/kat,104128,title,Wiesz-co-pijesz-Tak-ci-sie-tylko-wydaje,wid,12713656,wiadomosc.html

czwartek, 23 września 2010

Mastne

Skąd taka nazwa? Pytam jako filolog. A no mastne, czyli mięsiste, pełne. Pełne skladników, bo i znadziesz tu słód pilzneński, monachijski i karmelowy, a także pszeniczny. A wszystko to na jubileusz 1200-lecia powstania Cieszyna. Nigdy tam nie byłem, może powinieniem. Piwo zaś, cóż, jak za tę jubileuszową, specjalną cenę, czyli grubo ponad cztery złote... Chyba jednak rozczarowuje, Etykieta, owszem, piękna. Piana zostaje na ściankach, barwa ciemna, a nie jakieś siki, ale coś tu jednak nie gra, coś przedobrzyli. Piwo z Cieszyna nie cieszy. Piszą, że to jedno z najstarszych piw w Polsce. Ja jednak chyba pozostanę wiernym równie staremu, bo założonemu przez księcia Henryka Brodatego Lwówkowi Śląskiemu.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Drugie spotkania

Jak ważne jest pierwsze wrażenie, wie wielu ludzi, także ci, którzy mówią, że zakochali się od pierwszego wejrzenia. Zdarza się, co poradzić. Ale czasem warto dać drugą szansę. Komuś się przedstawiłeś na imprezie, on tobie, potem bania, nazajutrz nie pamiętasz, jak się nazywasz, a co tu jeszcze pamiętać, jak nazywają się inni. W takim przypadku można poznać się raz jeszcze. Tak było i w moim przypadku. Kiedyś poznałem Raciborskie, mocne, mocarne, wyraziste, ale może zbyt wyraziste, żeby wracać, żeby dobrze wspominać. Znajomy piwosz i grafik, Piotr C., w ubiegłym tygodniu przyniósł mi właśnie Raciborskie. W tym samym czasie i sprzedawca w moim ulubionym sklepiku piwnym bardzo je zachwalał. Nabyłem drugie, bo po co się męczyć, zaaplikowałem. I w porządku! Tak samo było z Łomżą niepasteryzowaną. Rozlewanie jej do małych butelek to tylko drażnienie lwa. Udało mi się kupić trzy duże i wtedy dopiero poczułem ten smak. Ciekawostka: 0,33 i 0,5 w tej samej cenie. Pojawił się za to inny problem – data ważności na tym piwie – 12 listopada. Czy to jest jeszcze piwo niepasteryzowane? Kto mi odpowie?

czwartek, 12 sierpnia 2010

Leżajsk Pełne

Najlepsze piwo to leżajski full. Gul, gul, gul... – śpiewał kiedyś Bufet i jego "Wańka wstańka". W tym samym czasie, gdy wszyscy śpiewali tę pieśń zaangażowaną, istną reklamę, a jakże (ci, co nie kumali, śpiewali zresztą "leżański..."), ja jechałem po raz pierwszy w życiu w Bieszczady. Był rok 1988, lipiec. Ekipa z OLW w Olsztynie postanowiła ruszyć na pałę. W stanicy w Wetlinie rządziła Legnica, ale i tak nas przyjęli. Zaczęliśmy chodzić. Na przykład z WOP-istami na patrole. Jeden żołnierz uzbrojony był w lornetkę, drugi zaś w kałacha... z pustym magazynkiem. Rawki, Kremenaros, Smerek, Tarnica, Halicz, połoniny. Oj, było, było. Było też tzw. "Ranczo", czyli drewniana pijalnia piwa w Wetlinie, gdzie czas spędzało się przy gitarze i nie tylko. Któregoś dnia, kiedy przechodziłem tamtędy samotnie, zaczepił mnie "Kosa", gitarzysta, luzak. Pochodził ze Szczytna i był znany z tego, że gdy przed końcem semestru lub roku szkolnego groziło mu pięć niedostatecznych, zostawiał kartkę rodzicom: "Kochani, przeżywam kryzys, jestem w Bieszczadach". I naprawdę tam jechał! Tego dnia Jacek "Kosa" nabył dwa leżajski, więc poczęstował mnie jednym. Było to jedne z pierwszych piw w życiu, jakie w całości wypiłem. Potem jeszcze kilka razy wymykałem się z obozu, by, wbrew prawu harcerskiemu (późniejszego fanatycznego posłuszeństwa żałuję do dziś!), zamówić zestaw dość osobliwy: leżajsk, oranżada i wafle o smaku waniliowym, samo piwo to było stanowczo zbyt... gorzko, piwne. Z czasem, na szczęście, z tego dosładzania człowiek wyrósł. Niestety, z czasem też straciłem kontakt z Bieszczadami. Nie wiem, co porabia "Kosa", czy wciąż leczy smutki, jadąc na południe? Ale kupiłem leżajsk w moim sklepiku. Czy przypomniał mi tamte chwile? Sam nie wiem, nie pamiętam smaku tamtego piwa, ale z pewnością kiedyś było lepsze, bo nie korporacyjne. I jeszcze jedna rzecz: czytając recenzje piwne zacząłem zwracać od niedawna uwagę choćby na taki szczegół, jak fakt pozostawania zacieków z piany na szklance. Jeśli są, to dobrze. Leżajsk ich nie miał.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Książęce Lwówek Śląski

Nareszcie! Na to piwo długo czekałem. Idzie ku dobremu, skoro polski browar, czyli Ciechan, wznawia produkcję w innym browarze, w Lwówku Śląskim, zamkniętym kilka lat wcześniej. Warto dodać, że data 1209 na etykiecie i w nazwie browaru wcale nie jest na wyrost. Miastu przywileje dawał sam Henryk Brodaty, także i on uregulował sprawy warzelnicze. Jaki będzie następny krok właściciela Ciechana? Proponuję reaktywację browaru w Braniewie. A jak sam produkt? Z początku bałem się, że będzie to po prostu drugi Ciechan Niepasteryzowany (bardzo podobna etykieta). Ale nie, już po wlaniu do szklanki okazało się, że kolor ciemniejszy, smak szachetny, pełny. Piwo jest oryginalne, broni się doskonale.

wtorek, 3 sierpnia 2010

Kanclerz

Wakacje to zawsze dobry czas na eksperymenty, a że zazwyczaj spędzamy dwa tygodnie nad morzem, badania dotyczą tamtejszych produktów. Od razu w oko wpadł mi Kanclerz, piwo z browaru Brok, zakupionego przed rokiem przez Van Pura. Kanclerz jest piwem lokalnym i bardzo dobrym. W dodatku w sklepikach kosztował w okolicach dwóch złotych. Zauważyłem, że pijają go miejscowi (znakomita większość tak letników, jak i sklepikarzy jest niereformowalna – liczą się tylko na trzy lodówki korporacji...). Znakomitym i nieco bardziej znanym uzupełnieniem Kanclerza był Brok Sambor. Ale urlop szybko się skończył, czas było wrócić do codzienności, a ta, jak zwykle, nie daje wielkich nadziei, że coś się zmieni. Jedną z granic, których nie powinno się przekraczać, jest granica śmieszności. To, co zrobili politycy PiS, nawołując do bojkotu KP za reklamę Zimny Lech, to kuriozum. Że też idiotów wybiera się do Europarlamentu... W ramach owego bojkotu kupiłem zatem wczoraj Dębowe i wypiłem na zdrowie.

środa, 9 czerwca 2010

Leksykon piwa

Nabyłem na Koszykowej "Ilustrowany leksykon piwa" Leszka Ruma. To z pewnością wartościowa rzecz, kompendium wiedzy na temat piwowarstwa w Polsce i nie tylko, nie tendencyjna, jak wydany niedawno album promujący tylko Kompanię Piwowarską. To także, jak sama nazwa wskazuje, książka bogato ilustrowana. Etykiety, kapsle, podkładki, również przedwojenne, czasem pocztówki – wszystko to naprawdę robi wrażenie. Czasem też łza się w oku kręci, gdy czytasz, że tu i tam był kiedyś browar. Historia opisana w leksykonie kończy się na roku 2005. Od tego czasu wiele browarów upadło, ale i wiele rozwinęło skrzydła. To ostatnie, rzecz jasna, cieszy. Ja wiem, że do tej książki zaglądał będę często.

poniedziałek, 31 maja 2010

Łomża niepasteryzowane

Pierwsze spotkanie miało miejsce wczoraj wieczorem. Na razie tylko w butelce-baryłce o,33 litra, tzw. granacie, z etykietą zastępczą koloru papieru pakowego z dawnych lat. Pani w moim osiedlowym sklepie mówi, że tymczasem tylko takie mają, zresztą ostanie zostało. Reklamę dużej butelki z normalną etykietą widziałem dwa tygodnie temu w Pułtustku, więc na pewno ten produkt istnieje. A samo piwo? Ciężko powiedzieć po tak małej dawce. Ale jak na pierwsze spotkanie, w porządku.

poniedziałek, 10 maja 2010

Żytnie

Ludzie czasami jedzą żurek w chlebie (zawsze się zastanawiałem, co się z "talerzem" dzieje później, oby świnki miały pożytek), teraz mogą spożywać chleb w piwie. A wszystko za sprawą piwa żytniego, nowości z Browaru Konstancin. Jeszcze nie wspominałem tutaj o tym browarze, a jest o czym. Z niepasteryzowanych mają Dawne i Zdrojowe, jedno lepsze, drugie trochę gorsze. Teraz sprawę rozważyli i uwarzyli piwo z żyta. Już pierwszy łyk mówi, że to coś innego, zupełnie innego. Kolor prawdziwego bursztynu skojarzył mi się z Palmem. Dałem żonie do spróbowania, tylko się skrzywiła. Mnie podpasowało. Niestety, cena powala – ponad 5 złotych to trochę wiele, choć z drugiej strony zawsze sobie tłumaczę, że za byle siki w pubie trzeba płacić nawet i dziesięć...

piątek, 7 maja 2010

Okocim OK

Wymyśliłem pytanie za co namniej 250000 złotych w Milionerach. Na etykiecie którego polskiego piwa nie ma ludzika w stroju ludowym: A. Łomży, B. Okocimia, C. Tyskiego, D. Żywca? Nie wygrałby tej kwoty ktoś, kto nie pamięta dawnych czasów albo pija li tylko to, co oferują zwyczajne supermarkety. W moim sklepiku osiedlowym natknąłem się na piwo eksportowe – Okocim OK. Etykieta, właśnie z panną w stroju ludowym, nawiązuje do dawnych czasów, zaś po drugiej stronie butelki są ceny z funtach i dolarach. Samo piwo zacne, jestem zdecydowanie za. Będę kupował, choć pasteryzowane. Lech Pils, Tyskie Książęce, teraz Okocim OK – to z pewnościa elita pośród produktów dużych browarów, dla koneserów, którym chce się szukać.

czwartek, 6 maja 2010

Portery

Zanim przez Stare Miasto ruszył do tramwaju, zachodził do portowego szynku Pod Jeleniem. Stłoczeni w nim mężczyźni przekrzykiwali się wszystkimi chyba językami świata, ale dla Castorpa, pijącego tu ze smakiem szklankę porteru, nawet nie owa marynarska egzotyka czyniła to miejsce interesującym, lecz kelner, którego uważnie śledził. Tak Paweł Huelle w powieści Castorp, jak i Tomasz Mann w Czarodziejskiej górze wspominali, że Hans Castorp to jeden z największych smakoszy ciemnego mocnego piwa. Jakie mógł pić w Gdańsku, a jakie podczas pobytu w górach? Czy było to okocimskie, które nabyłem w zwyczajnym supermarkecie, a może piwo ze Zduńskiej Woli, które oferował słynny sklepik na Pejzażowej? Tego nie wiemy. Pewnie jakieś gdańskie, pewnie austriackie, no chyba że żywieckie. Ja mogę powiedzieć, że przygodę z porterami warto od czasu do czasu powtarzać.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Brackie

Osiedlowy sklepik piwny nie przestaje zaskakiwać. Mają już Tyskie Książece i Lecha Pilsa, mają eksportowego Okocimia, tzw. OK. Aż się w głowie kręci od patrzenia na półki, a co dopiero, gdyby człek zaczął tego wszystkiego próbować. Mój wzrok padł ostatnio na Brackie. W momencie, gdy w obliczu historycznych wydarzeń cały naród się brata, wybór wydawał mi się na miejscu. Etykieta z zamkiem zachęca, a jakże, piwo nie jest dostępne w każdym sklepie, właściwie widzę je po raz pierwszy. To piwo z Cieszyna, czyli z Żywca, czyli z Heinekena. Unikam, jak mogę, ale czemu nie dać szansy, nie spróbować? No to dałem. Raz. I wystarczy.

piątek, 9 kwietnia 2010

Remus

Kilka słów na temat ubiegłych świąt. Spędziłem je na Północy, a jak na Północy, w dodatku w weekend, więc nie mogło obejść się bez piffka. Pierwszego dnia czarny specjal, tutejszy napój narodowy. Gdyby wesele w Kanie Galilejskiej odbyło się na Mazurach, z pewnością woda zostałaby zamieniona nie w wino, a w czarnego specjala. Następnego dnia nabyłem u muszkieterów trzy Remusy, piwo reklamowane jako czysto kaszubskie piwo. To piwo z browaru Amber, piłem jest ostatnio, będąc na wakacjach nad morzem. I co? I jest lepsze od czarnego specjala! A to juz daje do myślenia. Remus to kaszubski wędrowiec, który chodzi po wsiach i opowiada. Coś czuję, że i ja będę nadrabiał drogi i kupował Remusa podczas pobytu w rodzinnych stronach. Trzeciego dnia, tuż przed wyjazdem, dwa Żywe z Olsztyna, z jajami na etykiecie. Tego piwa też szukać warto.

poniedziałek, 15 marca 2010

Dębowe Mocne

Długo... wożone, aż wreszcie znalazł sklep, który wziął. Taki żart! Ja wziąłem cztery, bo dawali szklankę do Tyskiego, którą akurat potrzebowałem. W sobotni wieczór trzy. To piwo, któremu nic nie trzeba, gdyż jest skończone pod każdym względem. I nawet tej mocy nie czuć dotkliwie, wszak bywały i takie, które waliły spirytusem że hej! Przy okazji degustacji końcówka kolejnej odsłony przygód Piratów z Karaibów. I złość, czemu Polacy nie potrafią zrobić takiego filmu, tylko napierdalają kolejne Larwy szczęścia... A przecież tematów nie brak: bitwa pod Oliwą, przygody kaprów króla Kazimierza Jagiellończyka. Albo perypetie kapitana Hansa Kizero, którego ja wciąłem ostatnio na warsztat:
– Dzisiaj pijem, jutro gnijem!

Nie wszyscy biesiadnicy, którzy tego wieczora siedzieli w tawernie "Pod Srebrną Stynką", byli jednak w tak bojowych nastrojach. W kącie sali jadalnej siedział samotnie młodzieniec w stroju podróżnym kupca. Do nikogo nie przepijał ani nie zagadywał. Pochylony nad wieczerzą, wydawał się być całkowicie pochłoniętym jedzeniem, jak i swoimi myślami. Od czasu do czasu podnosił wzrok znad talerza albo przy uniesieniu do ust pucharka z winem spozierał w jeden punkt, jedno miejsce i człowieka jednego.

Kapitan Kizero. Hans Kizero – powtarzał wciąż w myślach ów człowiek i nie były to myśli dobre.

W rzeczy samej: w centralnym punkcie tawerny dziedział przesławny Hans Kizero, dowódcza "Żółtego Lwa", starej dwumasztowej pinki, pływającej w służbie króla polskiego Zygmunta III Wazy, która wsławiła we wspomnianej kilka chwil wcześniej, zwycięskiej bitwie z eskadrą szwedzką pod Oliwą 28 listopada 1627 roku, a potem ścigała wycofujących się Szwedów. Zimą tego samego roku "Żółty Lew" wyruszył w rejs rozpoznawczy burta w burtę z "Latającym Jeleniem", "Arką Noego" i "Panną Wodną". Wtedy to pinka kapitana Kizero zdobyła płynącą z kontrabandą fluitę holenderską, która później, już jako "Feniks", pływała dumnie pod polską banderą. Wiele razy jeszcze zapuszczał się "Żółty Lew" na wody Zatoki Gdańskiej i Morza Bałtyckiego, by bezlitośnie tropić i ścigać przemytników i szwedzkich szpiegów. Teraz zaś właśnie w tym okręcie, choć niewielkim, i walecznym jego dowódcy, pokładano nadzieje, że obroni Gdańsk przed zmierzającą z północy nawałą.

wtorek, 23 lutego 2010

Olsztyńskie

Podczas ostatniego pobytu w rodzinnych stronach – Olsztyńskie, w słodkich buteleczkach 0,33, zwanych swojsko granatami. Piwo to proste, lager jasny dolnej fermentacji, w wizerunkiem olsztyńskiego ratusza na etykiecie. W związku z tym kolejny cytat z najnowszej powieści, bardzo a propos: To musi być kolejna wieża! – powtarzał w duchu Tomasz Kuhn. Kilkanaście lat wcześniej, podczas młodości licealnej spędzanej w nieodległym, także kopernikowskim miescie – Olsztynie, wybrał się kiedyś ze znajomymi na wieżę tamtejszego ratusza. Różne głupoty chodziły wówczas po głowie młodym ludziom (komuna się kończyła, a malowanie wywrotowych haseł na murach razem z nią, paintballa jeszcze nie wymyślono, a przynajmniej nie dotarł on do Polski). A ta, z perpektywy czasu, była dość niewinna. Plotka głosiła, że na wieżę można się dostać nielegalnie przez szparę, która powstaje po silnym pociągnięciu kraty, na końcu jednego z korytarzy. Tak też było. Dalej droga była prosta, byle ku górze. Drzwi na końcu klatki schodowej, znajdującej się w środku neorenesansowej wieży, prowadziły do niższego hełmu, pokrytego grynszpanowym nalotem, a w środku gołębim łajnem. Znajdowały się tam dzwony: kwadransowy mały i duży, który wybijał godziny. Największa niespodzianka znajdowała się jednak wyżej, w mniejszym hełmie, do którego wchodziło się po drabinie: była nią stara, nieczytelna już niemal tabliczka, na której wypisano... nazwiska wszystkich budowniczych ratusza – od architektów, po ludzi, którzy donosili majstrom dwojaki z obiadem! Także i dziś Tomasz Kuhn w skrytości ducha liczył, że na szczycie wieży gdańskiego ratusza też uda im się znaleźć cokolwiek poza gołębimi odchodami i piórami.

niedziela, 14 lutego 2010

Tatra

Ostatni raz piłem, a jakże, w Zakopanem, jakieś osiem lat temu, uprzednio przeciągnięty, przepędzony po górach w środku zimy przez jedną maniaczkę. Kilka dni temu aż tak daleko na południe nie dotarłem, ale i tak kawałek. No i góry inne. Warszawa o godzinie 10 w dzień powszedni zasypana śniegiem, jezdne białe. Nadzieja tylko, że E-77 będzie czarna i mokra. Akurat! Dopiero sporo kilometrów za Grójcem jakby nożem uciął, a raczej lemiesz opuścił i sól zaczął sypać. Ale i tak następnego dnia trzeba było dwa passaty odkopywać z podwórka znajomych, ziemi czarnej nosić, pchać, gazować, kombinować. Po wysiłku, choć wilków nie przepędzałem jak w reklamie, tatry właśnie, piwo z Heinekena-zaborcy, czyli Żywca. Mocne cholerstwo, choć to tylko jasne pełne. Zmuliło szybko. Nie ma o czym gadać. Tylko spać. Ale może o to chodzi.

czwartek, 4 lutego 2010

Premium Cornelius

Dwa piwa z Piotrkowa, niefiltrowane (choć paprochy nie pływają), jęczmienno-pszeniczne, możliwe, nawet mocno w łeb walące. Na pięknej etykiecie panorama miasta. jako dodatek wrzucam fragment ukończonej wczoraj powieści:
Siedzieli przy biesiadnym, suto, choć w odpowiednio na czas adwentu zastawionym stole w jednej z karczm w sercu samym Piotrkowa, skąd przez wąskie okna, w świetle gasnącego szybko dnia, było widać zamek, w którym już ogrzewano komnaty w oczekiwaniu na rychłe przybycie króla Zygmunta.

– Mikołaju, Mikołaju! – uszu kanoników doszedł podniesiony głos.

Przez ciżbę przepychał się sługa jednego z kanoników. Kilka par oczu odprowadzało go aż do stołu, zajmowanego przez panów z Fraunenburga.

– Co się urodziło, Kurt? – zapytał kpiąco i w zastępstwie Kopernika Sculteti.

Sługa nazwany Kurtem stał przy stole i sapał przez dłuższą chwilę. Z burki, którą miał na grzbiecie, unosiła się para.

– Pan mój, Herbert Kunze, zaniemógł! – wyrzucił wreszcie z siebie.

Kanonicy Jan i Mikołaj tylko popatrzyli na siebie. Wiedzieli dobrze, co mogło zaszkodzić kantorowi fromborskiego, i że i tym razem przeżyje. Doktor Mikołaj jednak nie potrafił nie przejmować się takimi wiadomościami.

– Powiedz swojemu panu, że za dwa pacierze będę – rzekł ze spokojem.

Kiedy Kurt oddalił się, Jan Sculteti popatrzył pełnym melancholii wzrokiem ponad głowami i ramionami gości, za okno karczmy, w którym dzień już zgasł na dobre.

– Niech no tylko zdrów będzie na jutro nasz drogi kantor Kunze, opój i obżartuch – powiedział jakby do siebie. – Jutro wielki dzień...

poniedziałek, 1 lutego 2010

Premium BK

"Przywilej rozkoszowania się tym trunkiem był zarezerwowany od lat dla zwolenników łagodnego piwa beczkowego. Od teraz i ty możesz poczuć się kimś wyjątkowym" – napisano na etykiecie. Ja czuję się wykątkowo i wyjątkowy tak czy inaczej, ale z przyjemnością przystąpiłem w sobotni wieczór do eksperymentu. Kupując Premium BK, złamałem też starą zasadę, iż piwa północne pijam, gdy jestem na północy. Problem w tym, że nie można ich tam dostać! A w Warszawie jest. I dobrze, bo będę je teraz częściej kupował: cena (2,70 zł), etykieta (trzyma poziom, jakieś pagórki, chmurki) i smak (na początku lekki kwas, potem już lepiej, pełniej, prawdziwiej) skłaniają ku temu, zawsze też przy okazji wesprze się rodzimy biznes.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Koreb

Sklepik osiedlowy oferował za połowę ceny. Pytam, do kiedy ważne. Skończyło się dwa dni temu, ale powinno być jeszcze dobre – odpowiada sprzedawca. Cena jednak zrobiła swoje; normalna bowiem wynosi złotych 5 z groszami! Wziąłem dwa, ekperymenty wszak wymagają ofiar. Że nie filtrowane, było widać od razu: coś pływało, gdy się na butelkę spojrzało pod światło. A w smaku – bardzo szlachetne, wyraziste, piwo po prostu, nie żadna masówka. Na etykiecie stoi, iż piwo robione jest starą metodą Korabitów, zawiera żywe kultury drożdży, żywice chmielowe, garbniki, minerały. Poniżej średniowieczna rycina przedstawiająca króla Aleksandra i kanclerza Łaskiego, pijących piwko w wieku XV, a może XVI, więc czymże wobec tego są te dwa dni po terminie...

piątek, 15 stycznia 2010

Weizen

Wczoraj wieczór w Bierhalle w Arkadii, w towarzystwie panów oficerów. Weizen w litrowych kuflach. Frajda prawdziwa, bo z góry można było oglądać, jak pan piwo robi, coś dosypuje, miesza, sprawdza, podkręca kurki. Weizen, jak wszyscy zapewne wiedzą, jest piwem pszenicznym, mętnym i pysznym. Najważniejsze jednak, że rano łeb po nim nie boli. Zazwyczaj, bo jak siądziesz obok palaczy albo sam przypalisz, toś załatwiony. Bierhalle jest miejscem szczególnym. Dwa lokale w Warszawie, gdzie jest miło i kelnerki niczego sobie. Pamiętam Octoberfest, kilka lat temu, w namiocie Bierhalle na Polu Mokotowskim, gdzie piliśmy za friko, w dodatku Wodecki śpiewał i na trąbce grał. Do Bierhalle wpadamy czasem z autorem Dawidem Kornagą, aby przedyskutować najnowsze problemy rodzimej literatury, no i właśnie z NATO, by powspominać czasy Fabryki frajerów.