czwartek, 29 grudnia 2011

Browar De Brasil

Miesiąc temu wpadliśmy z Dawidem, by przetestować nowe miejsce na mapie Warszawy. Na dwóch poziomach, w ścisłym centrum miasta, rozkwitła Brazylia ze swoimi daniami, kelnerkami w kusych żółtych bluzeczkach i spódniczkach, a także warzonym na miejscu piwem. Tłoku nie ma, co bardzo ważne, zjeść można (przychodzi śniady osobnik i z szablą z opieczonym na niej kawałkiem mięsa, mówiąc: miesio śpsiedaję!), no a przede wszystkim wypić. Piwa są trzy rodzaje, zupełnie tak samo jak w Bierhalle czy Browarmii. I smakuje tak samo dobrze, jeśli nie lepiej. Browar De Brasil warto więc odwiedzać, nie tylko w sylwestra.

czwartek, 22 grudnia 2011

Kopernik

Ten wizerunek astronoma powinien być wszędzie: na koszulkach, kubkach, naklejkach, znaczkach. Kopernik powinen być naszym najlepszym "towarem eksportowym", wszak znany jest na całym świecie! Tak pewne myśleli ludzie, który stworzyli nowe piwo: Kopernik. Eksportowe, bo z angielskimi napisami. Drogie, bo prawie 5 złotych. Z browaru Amber w Bielkówku pod Gdańskiem. Kolory jak nic przypominają starego Heveliusa. A samo piwo? Zdecydowanie najlepsze spośród piw, które warzy ten browar. Miło się piło, mam nadzieję, że osobom, którzy to czytają, miło się będzie czytać fragment powieści, która, przy dobrych wiatrach, ukaże się za rok. Był już wieczór, gdy Mikołaj udał się na krótki spacer po okolicy. Wcześniej bywał w Gdańsku, nieodległym przecież, dość często, ale za każdym razem tak miasto, jak i port robiły na astronomie niezwykłe wrażenie. Patrząc na obce statki, przypominał sobie wczesną młodość, spędzoną we włoskich miastach – Padwie, Bolonii i Ferrarze. Ach, cóż to były za czasy! Co za widoki, zapachy i smaki, których próżno szukać było później i gdzie indziej.

W pewnym momencie uwagę Kopernika ściągnął potężny statek handlowy, który przycumowany był dokładnie pod Żurawiem. Właśnie dźwig podnosił jakieś powiązane grubymi linami kufry i paki, pewnikiem wypełnione towarami. Jakiś człowiek w bufiastych spodniach pokrzykiwał w obcym języku. Na pokładzie uwijali się majtkowie o smagłej cerze i czarnych włosach. Nie dziwiło już wszak nikogo, że po Bałtyku pływały statki z dalekich i bardzo dalekich krajów, w tym i z państw arabskich. Mikołaj dłuższą chwilę przyglądał się pracy marynarzy. Westchnął przy tym ciężko, widok ów przypomniał mu bowiem wydarzenia sprzed lat. Ile ich już właściwie upłynęło? – zapytał sam siebie w duchu. Niemal dziesięć. Szmat czasu.

Już miał iść dalej, gdy zatrzymał go w miejscu czyjś głos.

– Hej, panie!

Wołała kobieta. I do tego zdążył się już przyzwyczaić: portowe kurwy spotykało się tutaj równie często jak marynarzy. Mikołaj miał na sobie strój podróżny, nie było więc widać, że jest osobą duchowną. Tymczasem wołanie powtórzyło się.

– Miły wędrowcze!

Wyczuł wyraźny obcy akcent, ale i to go nie zdziwiło. Gdańsk, miasto światowe, ściągał przecież dziewczyny z wielu krajów. Niektóre zostawały żonami kupców, miejskich rajców. Te, którym fortuna poskąpiła, kończyły jako kurtyzany.

Doktor Mikołaj spojrzał wreszcie w stronę, z której dochodził ów głos syreni, choć jeszcze nie śpiew. Spojrzał i nagle tchu mu w piersiach brakło, co zdarzało mu się coraz częściej, jednak tylko wówczas, gdy do swojej samotni na krużganku warowni fromborskiej wchodził po schodach zbyt szybko. Teraz stał nie na schodach, a na środku nabrzeża gdańskiego portu. Dwa, może trzy kroki od karety przepięknej, zaprzężonej w czwórkę koni. I to z tej karety ów głos dobiegał. Z okna wychylała się niewiasta o twarzy materią okolonej, choć raczej nie na modłę włoską. O twarzy skądś znajomej, kochanej...

– Aida? – jęknął Kopernik. – Tyś to?

– Mikołaj...

czwartek, 8 grudnia 2011

Borys

Nie, to nie nowy pomysł na biznes Borysa Szyca ani prztyczek w nos władzom Białorusi. Ani hołd dla Jelcyna. Borys to cieć sklepów monopolowych w Kwidzynie. I dla tej sieci powstają piwa. Będąc w Iławie, wziąłem dwa. Razem 3,20. Mocne, bo 7,2%. Na kontretykiecie stoi: wyprodukowane w UE dla Borys Monopolowy, Kwidzyn. Poniżej adres jakiejś firmy z niedalekiego Dzierzgonia. Kto więc uwarzył i zabutelkował owe piwo? Panienka w sklepie mówi, że Jabłonowo. Mi się smak kojarzył trochę z Gościszewem. Piwo niezłe, w istocie mocne, piana zostaje na ściankach na długo. Na etykiecie napisano, że smakuje jak w kufla. Wyobraziłem sobie, jak siedzę w Kwidzynie właśnie, mieście, w którym z centrum widać pola, pociągam łyk, patrzę na zamek i katedrę i przenoszę się w dawne czasy:
Sobota mignęła niczym chwila i powoli zmierzała ku końcowi. Z katedry, którą w końcu udostępniono wiernym, podążały grupki mieszkańców miasta. Na mały spacer udał się także Tomasz. Wiedział już, że do Krynicy dziś nie wróci, ale nie żałował ani jednej swojej decyzji. Lubił urozmaicenie, a i hotel nie był drogi.

Miasteczko można było obejść zaledwie w ciągu godziny. Niemiecka nazwa Kwidzyna brzmiała Marienwerder, a ślady mieszania się kultur spotykało się tutaj niemal na każdym kroku, przede wszystkim w stylu architektonicznym.

Tomasz stał właśnie przed jedną z okazałych, neogotyckich kamienic, kiedy usłyszał zbiorowy śmiech. A zaraz potem wołanie:

– Panie redaktorze, pan jeszcze tutaj? – wołał jakiś mężczyzna, w którym dopiero po dłuższej chwili Horn rozpoznał jednego z archeologów z katedry.

Byli zresztą wszyscy, włącznie z Ewą Rimmel, którą jednak nie od razu Tomasz skojarzył; swój służbowy, można powiedzieć, strój, dziewczyna zamieniła bowiem na letnią sukienkę w kwiaty, w której wyglądała nie mniej interesująco, za to na pewno bardziej kobieco i powabnie.

– Idziemy oblewać nasz sukces! – zawołał doktor Kozłowski, gdy już byli blisko. – Przyłączysz się?

– Nie chciałbym przeszkadzać – zaczął się krygować dziennikarz.

– Nie ma o czym mówić, redaktorze – tym razem głos zabrał szef ekipy, profesor Krasiński. – Serdecznie zapraszamy. Z mediami trzeba dobrze żyć, wszyscy to wiemy. A może nasza Ewunia coś jeszcze panu podpowie, co? – mrugnął porozumiewawczo okiem, na co reszta męskiej części ekipy zaśmiała się głośno, dziewczyna zaś zmarszczyła brwi, czerwieniąc się.

Ruszyli w stronę centrum miasta, gdzie mieli nadzieję znaleźć jakiś pub lub kawiarnię. Był też plan awaryjny na wypadek nieznalezienia takowych przybytków, wszak miasteczko niewielkie. Tym planem było zakupienie w monopolowym kilku butelek wysokoprocentowych napojów i spożycie ich w miejscu zakwaterowania, czyli w zamkowych pokojach gościnnych. Mogło to być nawet bardziej interesujące niż przyglądanie się miejscowej młodzieży, grającej w bilard... A archeolodzy byli rzeczywiście w wyśmienitych humorach. Filut Kozłowski sypał dowcipami jak z rękawa, profesor również wydawał się zadowolony z życia i zrelaksowany.

– Zostawiliście mistrzów samych? – zażartował Tomasz.

– Tyle lat leżeli spokojnie, to teraz nie powinni nigdzie iść – prychnął doktor Kozłowski.

– Panu redaktorowi pewnie chodzi o to, czy nikt niepożądany nie będzie interesował się naszym znaleziskiem – rzekł Krasiński, na co dziennikarz skinął głową. – Na szczęście mamy nieocenioną pomoc ze strony proboszcza katedry.

W perspektywie jednej z uliczek zajaśniał kaseton z symbolem browaru. Towarzystwo przyspieszyło kroku. Pierwszy u celu zjawił się Reich. Wszedł do środka, by po chwili wrócić z zadowoloną miną.

wtorek, 6 grudnia 2011

Warmiak

Raz na jakiś czas "u nasz w biurze" wybucha awantura, którą osobiście wszczynam i która dotyczny kwestii mylenia Warmii z Mazurami. A to że ktoś mieszka w miejscowości X na Mazurach, a tak naprawdę to Warmia. Ja ważna to sprawa, wiedzą mieszkańcy Kaszub i Kociewia czy Ziemi Radomskiej i Kieleckiego. Niedawno nawet pojawiła się przy szosie z Olsztyna do Mrągowa tablica w miejscu dawnej granicy. Będąc zatem w weekend w domu (Mazury Zachodnie) nabyłem piwo z Olsztyna (Warmia) o nazwie Warmiak. Ciemne, mocne, niepasteryzowane. Niezłe, choć właściwie kupiłem je tylko dlatego, że nie było Rześkiego, a Świeże dla mnie za mocne i po prostu niesmaczne. Dobre ciemne piwa kojarzą mi się z Irlandią, słabsze – z colą. Warmiak zabrał mnie na długi jesienny wieczór do Belfastu.

czwartek, 1 grudnia 2011

Ciechan Lagerowe

Nowość z Ciechanowa. Lager, z polska – lagerowe. Tyż pięknie! Kupiłem, jak zawsze do środowych eksperymentów, dwa. Wypiłem, przeżyłem. Piana opadła szybko, a właściwie wcale jej nie było. Smakowało jak większość piw ogólnie dostępnych, więc poprawnie. Trochę walnęło w głowę. I tyle. Jak można określić spotkanie z tym Ciechanem? Jakby po szalonym seksie następnej nocy dano mi tylko potrzymać za rączkę. Już wiem, że jak Ciechan to tylko nieutrwalony!

piątek, 25 listopada 2011

Imielin

W Leclercu mieli Imielin, no to wziąłem dwa. Imielin bowiem to nie tylko subdzielnica na południu Warszawy i przystanek metra, ale też miasto na Śląsku, które ma swój browar. Swego czasu zaczęli wypuszczać specjalne piwo pod nazwą GKS Katowice, piwo kibica. I bardzo dobrze! Wracacając do samego piwa: kolor ciekawy, głęboki, nieurynalny, trochę gorzej z zapachem, który był nieco kwaśny. Piwo zalicza się do piw prostych, z pewnością na lokalnym rynku panowie kupują, skoro trzyma się od 1993 roku. Pierwszy łyk odrzucił, potem było już nieco lepiej. Szybko zorientowałem się, że piwo Imielin należyć pić bez przerwy. Co ciekawe, na ściankach kufla został osad z piany, co zawsze świadczy na korzyść produktu.

środa, 2 listopada 2011

Bosman Full

Czerwony Bosman zawsze będzie mi się kojarzył ze stadniną koni w Bielinie, jesienią i rozmowami o Witkacym z pewną piękną kobietą. Czerwony Bosman, piwo ze Szczecina, którego Szczecin nie ma prawa się wstydzić (w przeciwieństwie do niektórych polityków). Czerwonego Bosmana zawsze warto wciągnąć, ale w butelce. Bosman prowokuje do pytań: kim bym był dziś, gdybym kiedyś zdecydował się zostać bosmanem podchorążym, a potem podporucznikiem Marynarki Wojennej? A mogłem! Czy dobrze zrobiłem, zarzucając scenę, na której śpiewałem o bosmanie, który tylko zapiął płaszcz i zaklął? Wybrałem literaturę i, na razie, nie żałuję. Życie składa się z takich właśnie mniejszych lub większych wyborów.

środa, 26 października 2011

Naturalne

Browar Gościszewo odkryłem podczas ostatnich wakacji nad morzem. Gościszewo to mała wieś pod Malborkiem. Rycerz właśnie stamtąd pochodzi. Idę ja sobie ostatnio po Leclercu na Bielanach, patrzę: stoi! Cud! Po prostu cud! Wziąłem trzy. Dwa dni później znów do wodopoju, ale został tylko jeden i to tak wciśnięty, że nijak go wyciągnąć. Zakuty rycerz. Trudno. Ale było Naturalne, z tego samego browaru. Naturalnie, że kupiłem. Nad morzem było zbyt drogie, tutaj nie. Etykieta zachęcająca, jak najbardziej kojarząca się z naturą. Degustuję – i pycha! Sama natura! Prawdziwie niepasteryzowane, żadnego oszustwa. Piwo smakowało mi to ostatniego łyka. Myślę, że to doskonała alternatywa dla Lwówków i Ciechanów, które coś mi ostatnio są za jasne....

środa, 12 października 2011

Zamkowe Niepasteryzowane

To właściwie to samo co Namysłów Niepasteryzowane. W jakiś sposób łączy się z Zamkowym, które jest okrętem flagowym tego browaru (reklamy, banery), choć nie wiem po co, bo pić tego nie sposób. Co innego Niepasteryzowane. Pozostała formuła 28 dni świeżości . Piwo już omawiałem, jest bardzo dobre, mam nadzieję, że się nie zepsuje. Tyle o piwie. Mógłbym teraz dać tu stosowny fragment o jakimś zamku, a tych w książkach, które wyjdą w przyszłym roku, nie brakuje. Ale zdam się na przypadek. Oto przypadkowy fragment:
Kanonik słyszał wyraźnie ciężki oddech intruza. Odruchowo sięgnął w bok, gdzie przy pasie nosił sztylet, ręce namacały jednak tylko zgrubiałą fałdę długiej koszuli. Wyciągnął ręce jeszcze dalej, palce natrafiły na chropowatą powierzchnię. Ściana. Dłonie prześliznęły się po zimnej powierzchni, natrafiając po chwili na twardą i kanciastą wypukłość. Krucyfiks! Jedna z nielicznych rzeczy, jaka mu została...

Delikatnie odciągnął kawałek drewna od ściany, palce zacisnęły się na nim chciwie, aż poczuł ból w stawach. Z największą delikatnością zdjął krzyż z gwoździa, po czym powoli uniósł go ku górze, gestem misjonarza wśród pogańskich ludów, i mocno za siebie, jakby chciał pokazać i niebiosom powód swego bytowania na ziemi.

– Giń, szatanie! – wycharczał, celując w miejsce, gdzie spodziewał się głowy intruza.

Głośny furkot przeszył powietrze, jednak oręż natrafił na próżnię. Andrzej zaczął wymachiwać krzyżem jak oszalały, jednak za żadnym razem nie udało mu się dosięgnąć niewidocznego wroga. Wreszcie, wyczerpany, padł na ziemię. Krucyfiks wypadł z bezwładnej ręki kanonika i huknął o drewnianą podłogę.

Andrzej Kopernik zasnął w ciągu jednej chwili.

piątek, 7 października 2011

Trybunał

Brzmi groźnie. Jak sąd lub więzienie. Postawić kogoś przed trybunałem, wysłuchać wyroku trybunału... A wszystko dlatego, że piwko pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego, z Sulimara. Jeszcze nie piłem złego piwa z tego browaru. Czy tak będzie i tym razem? Tak! Trybunał, do którego wyprodukowania użyto trzech rodzajów słodu: jęczmiennego, pszenicznego i karmelowych, zachwyca najpierw swoją barwą i pianą, potem smakiem, wreszcie mocą. Reklamują je, jako długo leżakowane. Wierzę. Warto czekać. Tak jak warto było czekać na wiadomość, którą dostałem we wtorek i która odrobinę wiąże się z piwem Trybunał. Jedno z największych i najważniejszych wydawnictw w Polsce chce wydać książkę, którą zapoczątkowałem nowy cykl powieściowy i której akcja częściowo dzieje się właśnie w Piotrkowie. Na razie sza. Fragment dam:
Pociąg z Łodzi do Warszawy spóźnił się kilka minut, jednocześnie ekspres wiedeński wjechał na stację w Koluszkach jak zwykle, czyli punktualnie. Stach i Maria musieli się więc nieźle napocić, aby zdążyć z przesiadką. Ale, na szczęście, udało się.

Kiedy niespełna godzinę później wysiedli na stacji w Piotrkowie Trybunalskim, dworcowy zegar wskazywał parę minut po piątej po południu.

– Powrotny mamy dokładnie za dwie godziny – poinformował swoją towarzyszkę Berg, choć nie sprawdził tego wcześnie na tablicy przyjazdów i odjazdów pociągów.

Pod budynkiem dworca wsiedli do dorożki. Detektyw podał fiakrowi adres, który jednak nieco, celowo, zniekształcił, wymieniając numer sąsiedniego domu. Było to starą praktyką, chroniącą przede wszystkim przed pamięcią świadków.

Wtedy, być może właśnie za sprawą nieścisłości przy podawaniu adresu, a może z zupełnie innych powodów ze zmęczeniem podróżą na czele, Potulicką dopadły wątpliwości. A że była kobietą, nie mogła nie obrócić ich szybko w słowo:

– Nie spodziewałam się, Boże, nawet w najczarniejszych snach, że spotka mnie coś takiego... – powiedziała półgłosem, a patrzyła przy tym przed siebie, jakby szerokie plecy człowieka siedzącego przed nimi na koźle były przeźroczyste.

– Co pani ma na myśli? – zapytał uprzejmie i również niezbyt głośno Stanisław Berg.

I wtedy coś w Marii puściło.

– Przemoc, kłamstwa... Co my najlepszego robimy...

czwartek, 22 września 2011

Grodzkie

Kupiłem znów piwo w Biedronce, to tak, żeby przed wyborami zagrać Kaczyńskiemu na dziobie. Grodzkie z Browary Głubczyce. Czy Głubczyce zrobią ze mnie głupka? – pomyślałem. Trzeba sprawdzić. Pucha bardzo obiecująca, rzekłbym, że jedna z ładniejszych, jakie widziałem. Niefiltrowane – stoi na etykiecie. Z osadem. Pięknie. Piję ja wczoraj, jest dobre, mętne, jak miało być. Ale... Jedno "ale", które przesądziło o wszystkim. Nigdy nie piłem piwa o tak... metalicznym posmaku. Czyżby jakaś reakcja? Że niefiltrowane, to nie może być w blasze? Na to wygląda. A szkoda...

czwartek, 15 września 2011

Zdrój świętokrzyski

Jak sama nazwa wskazuje, jest to piwo rozlewane w... Olsztynie. Kormorana chyba potrafię poznać już po zapachu! Piwo powstało z sentymentu, nawiązanie do PRL tak etykietą, jak i wprost, wypisane na kontretykiecie. Czy takie piwo w istocie było, nie pamiętam. Wtedy jeszcze nie piłem. Żona jest ze Świętokrzyskiego, zapytałem, też nie pamięta. Przejdźmy zatem do samego piwa. Po pierwszym łyku, co jest charakterysztyczne dla BK, odrzuca. Coś jest nie tak. Może woda? Ale potem jest już tylko lepiej. Podejrzewam jednak, że skończy się właśnie na tym eksperymencie. Tyle o piwie. Wróćmy zatem do życia. Góry Świętokrzyskie. choć są niewielkie, lubię. Spędziłem w nich sporo czasu. Pierwszy raz w 1985 roku, kiedy to zdobyłem tak Łysą Górę, jak i Łysicę. Potem były osławione rajdy świętokrzyskie, spanie po stodołach, koszmarnie długa i prosta droga na Wykus. Góry te potrafią oczarować, warto wracać tam raz na jakiś czas.

wtorek, 6 września 2011

Senojo Vilniaus

Jak podaje wp.pl, Lech Wałęsa odmówił przyjęcia wysokiego odznaczenia litewskiego i wyraził jednocześnie zaniepokojenie sytuacją dotyczącą respektowania na Litwie praw Polaków do języka, kultywowania tradycji i szacunku dla kultury polskiej... Ja tymczasem sięgnąłem po litewskie piwo, po raz pierwszy. Nie wiem, czy dobrze to, czy źle. Piwo niefiltrowane, czyli niefiltruotas. Porządne w miarę, choć nie zachwyca jakoś szczególnie. Dwa wypiłem, trochę mnie zamroczyło. Nie sięgnę po następne. Powiedzmy, że w powodów politycznych. Ponoć gdy w Wilnie odezwiesz się po polsku, patrzą bykiem. Pieniędzy ci nie rozmienią. Masakra...

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Klasztorne

Browar Jabłonowo idzie coraz śmielej. Nazwa Manufaktura Piwna też niczego sobie, promocja, plakaty i temu podobne. I coraz to nowe piwa na rynku. Sięgnął po Klasztorne. Z reguły nie pijam piw ciemnych, za bardzo mi się coca colą kojarzy. Na etykiecie, bardzo zachęcającej, stoi, że piwo warzone jest na wzór piwa trapistów. Nie trapiłem się więc bardzo, gdy wypiłem i nic. Nic. Żadnych wrażeń. Było, spłynęło i tyle. Piany nie miało. Temat szybko się skończył, choć teraz nie chciałbym zbyt szybko się z nim żegnać. Coraz więcej widzę w sklepach spożywczych produktów klasztornych: śmietana, twaróg. Czy rzeczywiście robią to zakonnicy, tego nie wiem. Smakuje to nieźle, kosztuje tak, jak smakuje. I tyle. I wrzucę sobie w fragment w temacie:
Ksiądz Nehring milczał, sprawiał wrażenie nieobecnego.

– Sprawdźcie w Internecie, gdzie mają siedzibę – zaczął nagle wydawać dyspozycje niczym zaprawiony w bojach szef ekipy śledczej. – Słyszałem o tych duchowych SPA w klasztorze w Tyńcu, więc tym bardziej jestem ciekaw, co może zaproponować taka Wspólnota.

– Pewnie wpuści, a potem nie wypuści – spekulował dziennikarz.

– Otóż to.

– Co dalej? – zapytała Ewa.

– Potem tam pojadę – rzekł ksiądz.

– Nie – zaoponował zdecydowanie Kuhn.

– Dlaczego?

– Przecież dobrze wiedzą, jak ksiądz wygląda. To musi być ktoś, kogo nie znają i...

– I nie kobieta – dokończyła Rimmel. – To chciałeś powiedzieć?

Tylko wzruszył ramionami.

– Z tego co wiem, na takie duchowe SPA wybierają się częściej kobiety niż mężczyźni – powiedziała archeolożka. – Jedna moja znajoma była. Właśnie w Tyńcu. Prawda jest taka, że to wszystko wynika z mody. Jedna pochwali się drugiej w pracy, ta powie trzeciej przy kawusi, a po kilku dniach okaże się, że nie można tam nie pojechać, bo będzie się wykluczonym poza nawias. Przynajmniej do czasu, kiedy modne będzie znów surfowanie na Helu albo jazda na quadach.

– W takim razie pozostaje nam ciągnięcie zapałek – zaśmiał się Kuhn.

środa, 24 sierpnia 2011

Warnijskie

Tego dnia miałem szczery zamiar: nie pić. Poprzedniego wieczora żegnaliśmy przecież autora Kornagę, który nazajutrz wyjeżdżał na trzymiesięczne zesłanie do Krakowa. Ale przechodząc obok półki z piwami, trafiłem na Warnijskie. Za połowę ceny! Bo termin ważności mijał tego dnia. Grzech było nie wziąć, tym bardziej że piwa tego jeszcze nie próbowałem. Zawsze staram się pić produkty z BK, będąc na Mazurach. Teraz jednak zrobiłem wyjątek. Warnijskie, czyli warmińskie (gwara – uczyłem się tego na trzecim roku polonistyki u docenta Zdaniukiewicza!), to piwo wielozbożowe. Szczególnie wyeksponowany jest orkisz. Smakowało nawet-nawet, chyba nawet najlepiej spośród produktów Kormorana. Człek na co dzień je różne rodzaje chleba, właściwie nie zastanawia się, jakie. Byle nie smakowało jak papier i nie rozpadało się przy smarowaniu. Może warto pić też częściej Warnijskie? Wspomniałem o studiach. Właśnie mija 15 lat od chwili, kiedy zdałem egzamin magisterski. Czasem nachodzi mnie na sumowanie: co udało się zrobić przez ten czas, czego nie. Choć nie mam białego domku za miastem i nie jeżdżę porsche, przeważają plusy. I na zdrowie!

czwartek, 11 sierpnia 2011

Koźlak

Ostatni odcinek pourlopowych podsumowań. Według mnie to Koźlak powinien był okrętem flagowym browaru Amber. A nie Żywe. Żywe nie jest zjadliwe, a Koźlak – owszem. Pięknie zapakowany, starannie uwarzony, smakuje wybornie. Nie pijam zbyt często piw ciemniejszych, będąc jednak nad morzem, w oblężonym Władysławowie, spróbowałem. Tak na marginesie, chyba potrzeba mi jakiejść odmiany i innego morza. Od dziecka tyklko Bałtyk i Bałtyk, polski, rosyjski i niemiecki. Człek wejdzie do tej wody, owszem, wykąpie się, poskacze wraz z falami, potem wróci na brzeg, a gdy pogody nie ma, pochodzi po uliczkach, gdzie mydło i powidło, typowy kurortowy zalew badziewia. Jedno pewne jest, Bałtyk inspiruje, więc i tym razem nie odmówię sobie zaprezentowania fragmentu z najnowszej rzeczy:
Bez reszty oddałem się nowemu zajęciu. Pochłonęło mnie ono tak bardzo, że nawet nie zauważyłem, kiedy statek odbił od nabrzeża.

Kiedy wyprostowałem się znad lśniącego czystością pokładu, ujrzałem w oddali malejące portowe dźwigi. W tej samej chwili uszu moich dobiegł śmiech: śmiał się mężczyzna z fajką, który wychylił się z okienka, nieco powyżej mojej głowy.

– Witam na pokładzie, młody człowieku – powiedział z zadowoleniem. – Następny przystanek: Hamburg, zapracujesz więc sobie na jeszcze niejedno śniadanie.

Nic nie odpowiedziałem. Stałem bez ruchu z otwartymi szeroko ustami. Krążące nad moją głową białe ptaki, których nigdy wcześniej nie widziałem, zanosiły się od śmiechu, a woda z mokrej szmaty, którą zmywałem pokład, kapała miarowo prosto do blaszanego wiadra.

– Pozwól – ciągnął tamten, śliniąc ołówek – że jako kapitan tej kupy złomu zapiszę teraz twoje imię i nazwisko w dzienniku pokładowym. Porządek wszak musi być...

Bezwiednie podałem mu swoje personalia. I zaraz, nie wiadomo właściwie czemu, zapytałem kapitana o datę. Coś mi bowiem podpowiadało, że powinienem ją znać.

Po chwili już wiedziałem. Był 6 września 1872 roku...

wtorek, 9 sierpnia 2011

Leżajsk Niepasteryzowany

Leżajsk zawsze będzie mi się kojarzył z Bieszczadami. Wczoraj dostałem sms: "Pozdrowienia z Bieszczad. Pogoda dopisuje, więc cały czas jestem w górach". Problem w tym, że nie wiem, od kogo ta wiadomość. Ale niech mu się dobrze chodzi. I pije piwo. Żywiec poszedł za ciosem i po "niepasteryzowanym" Specjale i Królewskim wypuścił też Leżajsk. Kupiłem na urlopie trzy, zacząłem pić, ostrożnie. I zostałem bardzo mile zaskoczony! Piwo jest dobre, mimo że tylko sterylizowane, no i w dodatku z puszki. I dostępne po śmiesznej cenie w Biedronce. Czuję, że będę je często kupował.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Johannes

Ciąg dalszy pourlopowych podsumowań. Gdy ujrzałem po raz pierwszy etykietę tego piwa, serce mi zadrżało. Czyżby? Czyżby jednak? Niebieski rysunek mężczyzny z długimi włosami, brodą i hiszpańskim kołnierzem. Toż to sam Jan Heweliusz! Gdański astronom i piwowar. Kultowe piwo Hevelius, najpierw z Gdańska, potem z Elbląga, które piłem z nalewaka jeszcze jakieś 7 lat temu. Reaktywowali? No, nie. To browar Amber z Bielkówka koło Gdańska. Pomysł przedni, właśnie dla takich sentymentalnych gości jak ja. Na kontretykiecie stoi, że kupując piwo Johannes, wspierasz zakup eksponatów do Muzeum Historycznego Miasta Gdańska. No to wsparłem. I wiem, że są rzeczy, których nie da się podrobić.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Rycerz

Powakacyjne podsumowania czas zacząć. Była dyspensa, więc piło się codziennie. Był też czas na testowanie. Pierwszym piwem, które wpadło mi w oko, a potem do koszyka, był Rycerz. To piwo z Gościszewa, Gościszewo to wieś między Sztumem a Malborkiem, a także browar założony 20 lat temu przez dwóch braci. Etykieta Rycerza przyprawia o atak śmiechu; była pewnie dobra, ale właśnie przed laty, gdy browar startował. W leksykonie piwa sprawdziłem – zmieniła się niewiele, a rycerz, co to bardziej wygląda szwedzkiego rajtara, jest taki sam. Uśmiecha się, zachęca. Wypij! No to spróbujmy! I co? I rewelacja! Piwo ma barwę bursztynu, jest nieco mętnawe, długo trzyma pianę. I, co najważniejsze, jest naprawdę NIEPASTERYZOWANE! Tyle oceny. Nic tylko pić. Tradycyjnie dodam więc jakiś fragment a propos, jeszcze w wersji roboczej: Dochodziło południe, gdy przed klasztorem cystersów w Oliwie zatrzymał się samotny jeździec. Kilka przepłoszonych kur czmychnęło spod wzbijających kurz kopyt z głośnym gdakaniem. Wylegujące się na daszku przedsionka stajni dwa koty leniwie podniosły głowy. Ledwie mężczyzna w długim podróżnym płaszczu dotknął stopą ziemi, z bramy wybiegło dwóch braci, z których jeden zajął się koniem, drugi zaś przyjął na siebie rolę cicerone.

– Szczęść Boże – rzekł do przybysza, na co ten tylko kiwnął głową.

Fałdy obszernego płaszcza kryły potężny tułów tego człowieka. Kroczył z godnością, co, przy drobiącym kroki i niewysokim braciszku, wyglądało niezwykle zabawnie. Obaj jednak mieli oblicza bardzo poważne, wręcz dostojne; widać było, że posłaniec ów przybył do Oliwy z jakąś niezwykle ważną misją.

– Jego Dostojność już czeka, panie – zdążył jeszcze powiedzieć braciszek, nim obaj zniknęli w ciemnej bramie klasztornej.

Po kilku chwilach, w całkowitym milczeniu dotarli do głównego refektarza, minęli go jednak, wybierając następne z brzegu drzwi, za którymi znajdował się krótki, wąski korytarzyk. Mężczyzna w podróżnym płaszczu, stękając i sapiąc, jął się przeciskać przez zwężenie. Po chwili stanął, już sam, w niewielkiej celi. Pod oknem, przez które wpadały ostatnie promienie letniego jeszcze słońca, stała szczupła, wysoka postać.

– Witajcie, Wasza Dostojność – rzekł cicho przybysz.

– Co przynosisz? – zapytał od razu mężczyzna, nie odwracając się.

– Mam to, o co prosiliście.

Chwila ciszy. Zza okna dobiegł krzyk mew.

– Co z członkami zakonu? – zapytał dostojnik.

– Wszyscy, zgodnie z wolą Waszej Dostojności, nie oglądają już świata – odpowiedział po krótkiej chwili wahania olbrzym.

– To dobrze.

Dopiero po tej krótkiej wymianie zdań mężczyzna, nazwany Waszą Dostojnością, odwrócił się powoli. Jego łysa czaszka lśniła w słońcu, niestara, ogolona starannie twarz pokryta była dziobami po ospie lub innej szpecącej chorobie, oczy jego były głęboko osadzone, a spojrzenie władcze. Całości dopełniał gruby łańcuch, który dostojnik ów nosił na szyi. Na końcu łańcucha znajdował się orzeł w koronie. Był to orzeł piastowski, którego oplatała stylizowana litera S.

Mężczyzna bez słowa wyciągnął przed siebie rękę. Posłaniec wydobył z zanadrza oprawną księgę i wręczył ją pryncypałowi w lekkim ukłonem.

– Ku chwale Pana – rzekł.

– Dziękuję, możesz odejść.

Olbrzym pokłonił się nisko, po czym zniknął w wąskim korytarzyku, drogę powrotną pokonał już jednak bez najmniejszego nawet westchnięcia.

wtorek, 12 lipca 2011

Kasztelan

Na Kasztelana "niepasteryzowanego" nabrać się nie dam. Już prędzej sięgnę po zwykłego. Pamiętam jeszcze Kasztelańskie z Sierpca, zanim browar ten został kupiony. Zmiany są duże i pozytywne. To też jedno z nielicznych piwek, które kupić można w buteleczkach 0,33, tak zwanych "granatach". Pijamy zatem Kasztelana z pisarzem Dawidem Kornagą, gdy spotykamy się, jak wczoraj, w Mecie na Foksal. Zazwyczaj trzy przed zmianą lokalu, wprost z butelki, dobrze schłodzone. Meta to miejsce bardzo popularne, wręcz kultowe i oblegane, gdzie wszystko, włącznie z menu, ma przypominać poprzednią epokę. Jest więc seta i galareta. I żul, który zaczepia gości siedzących w ogródku. Nie, to już nie jest atrakcja lokalu – pijaczek jest prawdziwy, na co z miejsca reaguje obsługa Mety. I tak nam czas płynie w tym szczególnym miejscu, gdzie przed laty przesiadywał Tyrmand, Hłasko i Himilsbach.

wtorek, 21 czerwca 2011

Staropolskie Złote

Kolejne piwo ze Zduńskiej Woli, tym razem w puszce (szkło w przypadku tego browaru to już odległa przeszłość, niestety). Wziąłem trzy puszki, po 1.99 za sztukę. Piwo to może niezbyt szlachetne, ale z charakterem, trzeba przyznać. Warto jeszcze nadmienić, że to jedyny browar, którego firmowy sklep widziałem. W Łodzi, w bok od Piotrkowskiej. W sprzedaży tylko produkty Browaru Staropolskiego, liczne promocje oraz gadżety. Z pewnością strat taki sklepik nie przynosi. Przy okazji może podzielę się fragmentem książki, którą właśnie skonczyłem cyzelować. Nieprzypadkowo, bo akcja dzieje się właśnie tam.
Major Jurij Stiepanowcz Baranow był chyba jednym z najbardziej skorumpowanych oficerów w łódzkiej policji. Chyba, bo przecież żaden z nich nie prowadził specjalnych ksiąg rachunkowych, a i nie opowiadał głośno o swoich zależnościach, przynależnościach, a przede wszystkim, co zrozumiałe – należnościach. No, chyba że po kielichu.

Major właśnie odbierał część należnych mu procentów. Można powiedzieć, że odbierał je w naturze, pijąc schłodzoną wódkę, jedząc kawior astrachański, słuchając gry na harmonii, a przede wszystkim obcując cieleśnie z najpiękniejszymi dziewczynami, które pracowały w lupanarze w kamienicy Olpetera przy ulicy Długiej sześćdziesiąt jeden – bo to właśnie ochroną tego domu uciech zajmował się Baranow od dwóch lat. Raz na jakiś czas, raczej częściej niż rzadziej, odwiedzał przybytek, a wtedy właściciel, Peter Hartz, udostępniał mu nieodpłatnie najpiękniejsze kwiaty ze swojej hodowli. Miał też Baranow pod opieką kilka nielegalnych szulerni, ale od ich właścicieli brał tylko pieniądze.

– Wódki! – krzyknął, bo właśnie w butelczynie ujrzał dno; dziwne to było, bo przed chwilą ją otwierał, przed chwilą...

Nie czekał długo. Rychło czyjaś ręka rozchyliła ciemnoczerwone story, za którymi, w głębokiej wnęce, na eleganckiej kanapce, pośród poduch, poduszek i poduszeczek biesiadował Baranow w towarzystwie dwóch dziewczyn, blondynki i brunetki – i do pomieszczenia wkroczył niemłody już, przegięty w krzyżu kelner z nową butelką na tacy.

Policjant popatrzył na niego przekrwionym, półprzytomnym wzrokiem.

– Czego?! – fuknął gniewnie.

– Wódki pan szanowny sobie życzył – odpowiedział kelner.

– A tak. Rzeczywiście... – Jurij najpierw klepnął się ręką w czoło, potem dał nią znak mężczyźnie, żeby się wynosił; w tym samym czasie inne cztery ręce, ręce należące do pracownic domu Hartza, oplatały zarośnięte rudą szczeciną ciało majora niczym węże.

– Nie jesteśmy tu dla przyjemności. Napijmy się! – zaordynował po chwili Baranow, jednym ruchem strząsając z siebie ręce prostytutek.

Nalał sobie pełną szklankę, którą wypił duszkiem. Następnie, wzorem swoich rodaków, sięgnął po kromkę chleba, podniósł ją do ust i wciągnął przez nią powietrze. Melodia grana na harmonii nagle zerwała się, ale po chwili jednak znów popłynęła.

– Ale życie może być piękne. Prawda, moje złota? – zarechotał głośno.

czwartek, 16 czerwca 2011

Namysłów Niepasteryzowane

O piwie tym słyszałem od jakiegoś czasu. Że specjalnie zamawiać trzeba, bo gwarancja świeżości i tak dalej. W moim sklepiku, patrzę, jest! Butelka krępa, etykieta jak z dawnych lat, kolory również. Bardzo ładnie wszystko się prezentuje, bardzo. Modą już się stało, żeby prezentować rysunek przedstawiający browar, z dymiącym kominem etc. No i jeszcze coś: zawleczka na szyjce butelki, na której stoi: PROSTO Z LEŻAKOWNI. 28 DNI. FORMUŁA DYSTRYBUCJI ŚWIEŻOŚCI. Pamiętam, świętej pamięci piwo Batory z Braniewa miało podobną zawleczkę, a w środku nawet coś było napisane. I teraz pytanie: wierzyć ludziomz Namysłowa czy nie wierzyć? Że warzą piwo, a nie produkują – to wiem. Ale czy naprawdę jest to piwo niepasteryzowane? Niech będzie, że tak. No to napijmy się, nie jesteśmy tu dla przyjemności. Otwiera, leję – nic sie nie dzieje. Piję i... To jest to! Może z lekka słodkawe, ale poza tym nie ma się absolutnie do czego przyczepić. Od jakiegoś czasu szykam alternatywy dla Ciechana i Lwówka (nie to, że mi przestały smakować: po prostu lubię odmianę!) i wydaje mi się, że znalazłem.

czwartek, 9 czerwca 2011

Trzy Zboża

Pamiętacie szampon do włosów Trzy zioła? A sprawność harcerską Trzy pióra? Teraz na rynku dostępne jest piwo z Jabłonowa Trzy Zboża, wszak, jak pisał Grass w Turbocie, trzy to liczba magiczna. Wziąłem, jak zawsze do środowych eksperymentów, dwie butelki. Jabłonowo od niedawna reklamuje się jako manufaktura piwna, że niby każda butelka z pietyzmem, jak szewc lub krawiec. W tym wypadku się zgodzę. Zapowiadana na etykiecie subtelna nuta jałowca wyczuwalna tylko przez chwilę, jak się szyjkę powącha. I dobrze, bo mam uraz, po niegdysiejszej przygodzie z ginem z tonikiem. Piwo jest trzyzbożone, jako żywo: pszenica, jęczmień i żyto (kolor Żytniego z Konstancina!), niefiltrowane, a smak? W porządku. Kupuję. Mimo że piana nie za mocna, piwo jest jak najbardziej do wypicia, obok Belfasta chyba jako jedyne z tego browaru. A jak już wspomniałem o tych Trzech piórach, to może fragmencik stosowny Krypty Hindenburga, pisałem przed rokiem.
Obudziły go głosy ptaków. Spojrzał na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Wyszedł z szałasu. Wstrząsnął nim dreszcz, a jednocześnie ogarnął zachwyt. Nigdy wcześniej nie był o tej porze w lesie, nie licząc tych kilku dotychczasowych nocy w obozie. Tu i ówdzie ścieliły się mgły, nad głową co raz furkotały ptasie skrzydła. Chłopak zrobił kilka kroków, opróżnił pęcherz. Chwilę potem poczuł wyraźny głód. Regulamin sprawności tłumaczył tę kwestię wyraźnie: osobie zdobywającej trzecie pióro posiłek da las. Jacek chwycił zatem za kubeczek i dziarsko ruszył w knieje w poszukiwaniu jagód, poziomek albo... zgubionej przez kogoś mięsnej konserwy turystycznej, koniecznie z wyraźną datą przydatności do spożycia.

Słońce stało już dość wysoko na niebie, kiedy chłopak przechylił naczynie, wsypując ostatnie owoce do ust. Długo starał się zachować w nich słodko-kwaśny smak. Niestety, nie czuł się ani trochę nasycony tym posiłkiem.

– Chyba nie dam rady – szepnął sam do siebie, krzywiąc się. – Zrezygnuję...

W tej samej chwili usłyszał jakiś dziwny dźwięk. Coś jak jęk.

Wstrzymał oddech, momentalnie zrobiło mu się zimno, nogi zdrętwiały. Bał się dzikich zwierząt. Jakie mogły zamieszkiwać podolsztyńskie lasy? Wilki, rysie? Na pewno dziki! Gdyby poprzedniego wieczora nie zasnął tak szybko, pewnie nie zasnąłby wcale, podnosząc głowę na każdy, nawet najcichszy szelest, wyobrażając się nie wiadomo co.

Już miał zacząć się cofać, gdy jego uszu dobiegł kolejny jęk, a zaraz potem wyraźne

– Pomocy...

Jacek czuł, że serce wali mu ze zdwojoną prędkością, a tętnice, szczególnie te umiejscowione na szyi, nie nadążają z przepompowywaniem krwi. Mimo to zrobił krok do przodu, starając się zachowywać bezszelestnie, co na wysuszonej ściółce nie było jednak zadaniem łatwym.

Po chwili zbliżył się na skraj ciemnego wąwozu, chwyciwszy się mocno cienkiego pnia drzewa, wychylił się, aby spojrzeć w dół.

– Halo! Jest tu kto?! – zawołał przez ściśnięte strachem gardło.

Kierowca pechowego liaza, Lechosław Bączyk, leżący od kilku godzin w gęstych krzakach pokrzyw, które jakoś go nie parzyły, jakby usłyszał głos anielski. Chyba bardziej bał się teraz – tego, że ten ktoś odejdzie, niż wcześniej, uciekając pogoni – na czworakach niczym osaczone zwierzę, a nawet pełzając.

Podniósł się na łokciu lewym i starając się przezwyciężyć pulsujący ból w boku, którego źródłem była krwawa rana postrzałowa, sapnął, zwilżył końcem języka spierzchnięte wargi, po czym krzyknął ile sił w płucach:

– Tutaj! Ratunku...

Po czym zemdlał.


wtorek, 31 maja 2011

Czarny Specjal Niepasteryzowany

Browar w Elblągu zawsze był mi bliskim. NIe tylko dlatego, że był dokładnie 100 lat starszy ode mnie. Piło się EB, Czarnego Specjala, Full Light i tak dalej, głównie na studiach. Został założony w 1872 jako Elbinger Aktien-Brauerei, osiem lat później został przejęty i działał jako Browar Angielski Zdrój. Od 1900 był oficjalnym dostawcą piwa na dwór cesarza Wilhelma II Hohenzollerna. Nawet po 1945 roku warzył dalej. Aż musieli spieprzyć. Kupił Żywiec i spierdolił.

Gdy dowiedziałem się, że wypuścili Czarnego Niepasteryzowanego, ucieszyłem się. Kupiłem cztery: dwa NP, dwa czarne, dla żony. I tu zagwozdka: “niepasteryzowany” miał okres przydatnosci do spożycia... dłuższy niż pasteryzowany, więc niech ktoś to w końcu powie, nazwie rzecz po imieniu. TO JEST OSZUSTWO! Żywiec wzorem innych też chce wejść w temat, no to wali zielone etykiety (Królewskie, Leżajsk) i mówi, że to niepasteryzowane. No dobra, ale Łomża, Bosman, Piast też robią podobnie, a piwO jest smaczne, No to spróbujmy. Już pierwszy łyk wykręca gębę. W życiu nie piłem piwa tak walącego spirytusem. Aż szkoda słów. Więcej tego gówna do ust nie wezmę!

wtorek, 24 maja 2011

Gdańskie


Po raz drugi na tym blogu nie napiszę o piwie, które właśnie wypiłem, a będę wspominał. Jest takie piwo, za ktorym tęsknię bardzo, które gdzieś zniknęło, choć nikt nie ogłosił oficjalnie końca jego produkcji. Mówię tu o piwie Gdańskim. Ech, co o było za piwo, jak smakowało, gdyśmy armadą całą podpłynęli wieczorem na półwysep Wierzba na Mazurach w 1995, a może 1996 roku. Jak było mi pić je, gdyśmy z zespołem wracali z koncertu w Jastrzębiej Górze w roku 2003, a może 2004. Ostatni raz piłem Gdańskie na wakacjach w Jastarni w 2006 roku. Od tej pory słuch po nim zaginął. Kiedyś, podczas promocji książki Aleja samobójców Krajewskiego i Czubaja, zwróciłem uwagę panu Markowi, iż bohater tej powieści nie mógł kopnąć puszki po piwie Gdańskim, gdyż występuje ono tylko w butelkach. W drugim wydaniu zostało to zmienione. Mój mały sukces, tylko Gdańskiego wciąż brak...

piątek, 20 maja 2011

Pyszne

Nazwa. Najprościej i najkrócej do serc kupujących. I wcale nie na wyrost. Pyszne rozlano w browarze Zamkowym w Raciborzu i nie odbiega ono od reszty piw produkowanych w tym miejscu. I jest naprawdę niepasteryzowane, co staje się coraz większą rzadkością ("niepasteryzowane" zaczyna wypuszczać już Żywiec!). Piwo było serwowane na zjeździe absolwentów Liceum Wojskowego; udało mi się ocalić butelkę, wychodząc z restauracji jako ostatni (w drugiej ręce osławiony "Duch Puszczy"!). Teraz pytanie: czyj wizerunek przedstawiono na etykiecie? To moim zdaniem pewien znany pisarz, ale mogę się mylić. Czekam na odpowiedzi na FB.

środa, 11 maja 2011

Kuflowe Mocne

Ilekroć jestem w okolicach Smolnej i dworca Warszawa Powiśle, zwracam uwagę na tabliczkę na drewnianym płocie: NAMYSŁÓW 1 LITR 8 ZŁ. Trzeba kiedyś będzie sprawdzić prawdziwość tej reklamy. Bo że Browar Namysłów całkiem dobry jest, nie trzeba mnie przekonywać. Kilka tygodni temy, będąc w Iławie, przetestowałem Kuflowe Mocne. Kuflowe, jak sama nazwa wskazuje, serwowane jest w puszkach. Ale i to nie było, moim zdaniem, w stanie zaszkodzić temu piwo. Odpowiednio schłodzone, przelane do szkła, przypominało Warkę Strong, jeśli jej nie przewyższało. Na koniec jeszcze mała uwaga o miejscu, w którym piwo nabyłem. Mieści się na mojej ulicy, naporzeciwko więzienia, a zwie rampą alkoholową. Duch w nar0dzie nie gaśnie, bo w miejsce najbardziej znanej rampy w Iławie, którą niestety trzeba było zamknąć, bo teraz w tym zabytkowym budynku byłego młyna powstają apartamenty Nur für Deutsche, otwarto kilka nowych.